wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 11 - Święto Tęczy


Era 1000
Dokładnie 9 lat po śmierci 999 żywiołów
Aira
     Zawsze lubiłam opowieści. Opowieści przeczytane w odpowiednim wieku towarzyszą nam przez  całe życie. Jedną z tych opowieści jest legenda Święta Tęczy.
     To był ciepły wieczór. Youaslin opowiadała mi bajkę na dobranoc. Ponieważ poprosiłam o ciekawą opowieść, moja nimfa opowiedziała mi o bitwie rodów.
     Dawno temu żyły dwa arystokratyczne rody: Iris i Nomi. Były one wrogo nastawione wobec siebie. Pewnego razu najmłodsza córka z rodu Iris spotkała na spacerze najmłodszą córkę Nomi. Jeszcze nie wiedziały z kim miały do czynienia, więc postanowiły się zaprzyjaźnić. Jendak  postanowiły nie mówić o tym rodzicom. Pewnego ciepłego dnia Mirta (Iris) i Clare (/Kler/ Nomi) bawiły się razem przy rezydencji Iris. Ojciec Mirty zauważył dziewczynki bawiące się razem i wpadł w złość (był to bardzo nerwowy człowiek). Postanowił to rozegrać najprostszą możliwą drogą - kłamstwem. Gdy Mirta i Clare rozeszły się do domów, Juud (ojciec Mirty) poopowiadał Mircie najróżniejsze kłamstwa na temat tego jak bardzo ród Nomi skrzywdził ród Iris. Mirta straciła całe zaufanie do Clare i obraziła się na nią.
- I co dalej? Co dalej?! - prawie wykrzyczałam.
- Eh... Nie niecierpliw się tak! Już mówię. Tak więc, na czym to ja...? - zbita z tropu Youaslin spytała.
- Mirta obraziła się...
- Tak, tak, na Clare. Następnego dnia przypadkowo spotkały się na spacerze. Zamiast radosnej rozmowy nastąpiła krótka (jednostronna) wymiana zdań.
- Hej, Mirta.
- (cisza i przyśpieszenie kroku)
- Hej, wszystko dobrze?
- (odbiegnięcie z płaczem)
Clare wyczuła, że coś jest nie tak, ale nie chciała się narzucać, więc tylko czekała, aż wszystko będzie tak jak wcześniej. Jednak po dwóch tygodniach nie wytrzymała. Czekała na Mirtę w ogrodach. Gdy ta wyszła, ta wyskoczyła zza drzewa i pociągnęła za rękę.
- Co ty...? Jesteś okropna! - wykrzyczała Mirta.
- Najpierw włamujesz się do moich ogrodów, a potem porywasz!!! - kontynuowała oburzona Mirta, której wreszcie udało się uwolnić od uścisku dłoni Clare.
- Ale czemu? O co ci chodzi? - Clare była przy łzach.
- Wiem dobrze co zrobiliście mojemu rodowi!
Mirta uciekła, lecz nie zostawiła tak tego. O nie! Nie zostawi tak tego! Zemści się na niej!
Jak postanowiła, następnego dnia uczyniła. Wzięła różnokolorowe farby i gdy tylko Clare wyszła z domu, ta oblała ją nimi (kolorowa i dziecinna zemsta, ale czego się spodziewaliście, to w końcu dziecko:). Na tym jednak się nie skończyło, bo służąca Clare czyszcząc okna zauważyła przypadkowo 
tę sytuację. Jeszcze tego samego dnia złożyła skargę ojcu Clare. Ten z kolei, gdy tylko to usłyszał 
zerwał się i pobiegł do swojej córki.
- Musisz się odegrać! - prawie krzyknął.
- Co? Na kim? Za co? Skąd ty...?! - zszokowana Clare nie potrafiła wyrazić zdziwienia.
- Nie pytaj, tylko rób! Jutro twoja kolej. Odzyskasz swój honor.
- No dobrze...
Tak też się stało. Następnego dnia to Clare ''zmombardowała kolorem'' Mirtę.
Sytuacja ta powtarzała się praktycznie codziennie, więc dziewczynki zaczęły nosić przy sobie farby i gdy tylko się zobaczyły zaczynąła się bitwa na farby. Niestety nie tylko one na tym ucierpiały, czasem rozpoczynały walkę w miejscu publicznym, więc wszystko i wszyscy wokoło też byli w farbie. Ludzie postanowili coś z tym zrobić, więc zorganizowali ''sąd''. Polegał on na wysłuchaniu obu wersji krótkiej przyjaźni, bójek, ich przyczyn oraz skutków. Gdy ''sędzia'' wysłuchał wszystkiego, wyciągnął wnioski i stwierdził, że doszło do nieporozumienia. Oba rody poznały swoje werjsje i podzielili zdanie ''sędzi''. Głowy rodzin porozumiały się i przeprosiły. Od tamtego czasu osoby, które noszą nazwiska 
"Iris" i "Nomi" nie kłócą się, wręcz przeciwnie, historia wyryła na nich ostrożność i nieufność plotkom, więc są ze sobą bardzo zżytye.
I tak właśnie powstało Święto Tęczy. Wtedy wszystkich napotkanych oblewa się farbą.
- Fajna opowieść!
- Interesująca, nie fajna. Ale masz rację.
Wybiegłam z pokoju. Oczywiście domyślacie się po co.
- Buahahahahahaha!!! - krzyknęłam powracając do pokoju z farbami*.
- Nie! Nie zrobisz tego! Nie odwa... - nie dokończyła, bo oblałam ją pomarańczową farbą.
Tak jak przewidziałam pobiegła po farby by oblać mnie, ale ja byłam sprytniejsza. Wybiegłam z pokoju i schowałam się w stajni na dole, tak, że jak wróci już mnie nie będzie. Chytre co?
     Jednak nie wszystko poszło po mojej myśli, bo gdy tylko Youaslin zobaczyła, że mnie nie ma, pobiegła do stajni. Przechytrzyła mnie! Ale to nie wszystko - schowałam się za  Peg, więc ona też była tęczowa.
     Nazajutrz obie myłyśmy pegaza - ja grzywę, a Youaslin resztę.
- Dziś święto tęczy, więc nie rozumiem po co wczoraj mnie upaprałaś. - wreszcie odezwała się moja nimfa.
- Ech... No bo...
- Nie musisz się tłumazyć. - uśmiechnęła się.
Nagle rozległo się tajemnicze "PUK PUK" Zdziwiłam się, bo nikt nie mieszka w okolicy.
- Kto to? - spytałam Youaslin.
- Hmmm. - powiedziała tylko.
- Noooooo? Kto to? - pytałam zniecierpliwiona.
- A skąd mam to wiedzieć?
- No bo to raczej ktoś do ciebie.
- Ech... No dobra, sprawdzę kto to.
W otwartych przez Youaslin drzwiach stanęła nieznana mi dotąd istota. Była płci damskiej, wysoka, miała długie, błękitne włosy, elfickie uszy (czyli długie), piękne, zielononiebieskie oczy, błękitne usta i prostą, krótką, białą sukienkę. Była bardzo ładna.
- Oh, wejdź Liliano*. - powiedziała moja nimfa.
- Ekhm... Em... Dzień dobry... Proszę pani... - moje dziwne zachowanie usprawiedliwia to, że rzadko kiedy widzę ludzi (w tym wypadku elfa)
- Mów mi Liliano. - uśmiechnęła się.
- Eeeee... Tak Pani Liliano... Nigdy wcześniej pani nie widziałam...
- Tak. Za to ja i Youaslin czasem się... spotykamy, by omówić... pewne sprawy.
- Może napije się pani nikiru (wyciągu z liści nikirowca**)?
- Och, nie. Ja tylko chciałam powiedzieć twojej nimfie, że za trzy lata kończysz już dwanaście lat. To ważny wiek.
- Tak właściwie to jejenaście.
- Naprawdę? - rzuciła zdziwione spojrzenie w kierunku Youaslin. - I jesteś tego pewna? Że to ona?
- nie ma wątpliwości. - odpowiedziała stanowczo Youaslin.
- W każdym razie. Przyszłam tu też dlatedo, że jutro są twoje urodziny, a ja muszę już dziś wyruszyć. Z tego powodu prezent dam ci dzisiaj.
Dostałam od niej naszyjnik z zawieszką - kotkiem.
- Będzie ci o mnnie przypominał, ale nie martw się, kiedyś jeszcze się spotkamy.
- Dziękuję. - był bardzo ładny, a srebrna zawieszka - kotek przypominała Nyanę.
- Nie ma za co. Ja już muszę iść. Do zobaczenia.
- Do widzenia.
     Następnego dnia były moje urodziny. Rano obudziły mnie dziwne odgłosy. Tak! To musiało być to! Youaslin musiała piec mi tort!
- Mmmmmmm! Kocham torty! - mówiąc to weszłam do kuchni.
- Jak każdy. Ale nie zgadniesz z czego zrobiony!
- Hmmmm. Z pamelo?
- Nie.
- Z kakaowca?
- Nie.
- Hmmm. Z granatu?
- Nie.
- Mango? Grejpfrut? Papaja? Melon?
- Nie. Zresztą nie lubisz grejpfruta. - odpowiedziała zniecierpliwiona nimfa.
- Strzelałam.
- Podpowiedź: to...
- Czekaj, już wiem! Z ARBUZA!!! - wykrzyknęłam.
- No tak! Przecierz kochasz arbuzy!
- Wiem, ale nie wpadłam na to, że pójdziesz na łatwiznę.
Ale, to nie był taki sobie, zwykły tort. Różowa warstwa była zrobiona nie tylko z arbuza. Były tam też maliny i truskawki. Zieloną warstwę tworzyły zielone menytki (kolorowe cukierki zrobione ze słodkich owoców gruszki lub zielonego jabłka) i dziwny (ale przepyszny) zielony krem, a pestkami były sercowate kawałeszki czekolady. Za to na prezent od Youaslin dostałam wielkiego misia pluszowego, który był cały jasno kremowy, a jego szyję zdobiła apaszka. Był słodki i zajmował jedną czwartą mojego łóżka. Nyana za to dostała nową, białą obrożę z dzwoneczkiem. To był fantastyczny dzień!
     Leżąc na łóżku zastanawiałam się co mogły znaczyć słowa Liliany, że "dwunaste urodziny to bardzo ważny wiek". Tak rozmyślając zasnęłam.

_______________________________________________________________
*Farby to w Lyrianie substancja zabarwiona barwnikiem lub (czasem) magią
** Wygląda jak elf ale nim nie jest, 
***Nikirowiec to niespotykane na ziemi drzewo, z którego robi się wyciąg (nikir) - ziemską herbatę




Niebo w dzień Święta Tęczy


Ogrody rodu Iris

Zawieszka od Liliany









Liliana
(niezwykły) Tort arbuzowy
Miś od Youaslin


środa, 13 maja 2015

Rozdział 10 - Tak jak nigdy wcześniej


                                                                    Era 1000
                                          Dokładnie 9 lat po śmierci 999 żywiołów
                                                     1 i 2 dzień sezonu wiatru
                                                                 Gaja
_________________________________________________________________________________

   Znów to samo... Budzę się w środku nocy i przemierzam różne zakątki Królestwa Ziemi. Lunatykuję, ale jestem świadoma tego co robię. Mam zamknięte oczy, ale widzę. Boję się, ale wiem, że nic mi się nie stanie.
   Gdy widzę pierwsze leniwe promienie słońca, sunę po ziemi tak jak mag powietrza lecący wśród chmur z prędkością szybszą niż lot piksów.

    Powoli otworzyłam oczy. Leżąc, rozglądnęłam się po moim małym pokoju. Rico spał pod moim biurkiem. Zsunęłam z siebie koc i usiadłam na brzegu łóżka podpierając się na rękach. Ubrałam się
 (tym razem nie założyłam mojej liściastej sukienki tylko krótką limonkową jedwabistą sukienkę). Na zewnątrz usłyszałam szepty. Zerknęłam w stronę otworu. Ktoś wsunął palec za kurtynę*.
    Stanęłam w drzwiach.
- Niespodzianka! Wszystkiego najlepszego!
    Przed wejściem stała Grace, Meriva i Amatis. Moja opiekunka trzymała w rękach tort z truskawek ananasowych*.
- Eee... ty wiesz, że Rico zaraz mi ten tort zje?
 Zza kurtyny wyskoczyła głowa szczura. Zaczął węszyć. Spojrzał na Grace, przypatrzył się i skoczył. Rico rzucił się na nimfę. Oboje upadli na trawę. Opiekunka się podniosła, była cała brudna. 
Szczurek siedział z tylu i zżerał mi mój tort.
- Nic się nie stało. Na szczęście mam jeszcze drugi. Nie z truskawek ananasowych. - powiedziała powstrzymując złość. Wybuchnęłyśmy śmiechem.
    Gdy tylko Grace wróciła, usiadłyśmy przy małym drewnianym stoliku znajdującym się niedaleko Malinki. Zaczęłam otwierać prezenty. Od Merivy dostałam drugi pamiętnik na wypadek gdyby ten, co mam, się skończył. Od Grace i Amatis dostałam huśtawkę do powieszenia na jednej z gałęzi mojego baobabu. A od Rico... sztuczną brodę z jego białego futra (wyglądam w niej jak stary dziadek)! Zjedliśmy tort. Wszyscy się śmiali, mieli uśmiech na twarzy, a ja ze spuszczoną głową i czarną chmurą nad głową siedziałam przy stole. Nie miałam dziś ochoty na świętowanie moich urodzin. Miałam złe przeczucia. 
    Grace zauważyła moje zachmurzenie i poprosiła resztę towarzystwa o opuszczenie na chwilę stołu. 
- Gaja, co się dzieje? To twoje urodziny - zapytała nimfa lekko zmartwiona. - Zawsze się cieszyłaś w takich chwilach.
- Tak to prawda, ale dziś nie jestem w humorze.
- Powiedz mi co byś jeszcze chciała. Może to poprawi ci humor!
- Wątpię. Ale dobra. 
- No to słucham?
- Mam ochotę na odwiedziny Airy i Aquy, i to jeszcze dziś!
- Co?! Ale, Gaja, one mieszkają na samych końcach ich Królestw, przecież wiesz!
- No i?
- No to, że nie zdążą tu dzisiaj dotrzeć!
- Aqua może nie, ale Aira może przylecieć, w końcu jest magiem powietrza.
- No tak, ale ona jeszcze nie jest tak bardzo wykształcona w lataniu.
- Super, a jej opiekunka to co, ona to chyba nie ma 8 lat?
- Coś mi się nie podoba twoje zachowanie. Może przyjazd Liry ci trochę pomoże. - powiedziała Grace ze złością.
- Nie mam ochoty na przyjazd Lizusi!
- Gaja! Marsz do swojego baobabu i nie wychodzisz z niego, dopóki się nie uspokoisz! -wrzasnęła na mnie opiekunka.
- Wiesz co, z miłą chęcią! - Odkrzyknęłam do niej.
    Co ja robię?! Ja się tak nie zachowuję! Nie chcę przyjazdu Liry? Przecież zawsze z niecierpliwością oczekiwałam jej przyjazdu. Nazwałam ją Lizusia? Ja jeszcze nigdy tak nikogo nie nazywałam. W głębi duszy wiedziałam, że popełniam wielkie błędy takim zachowaniem, ale wydawało mi się, że ktoś mną manipuluje. Nie panuję nad swoimi emocjami.
    Zastanawiając się nad moimi nocnymi wędrówkami przypomniało mi się, że przecież zawsze przez chwilę widziałam tam spadające z nieba czarne pióro.
    Ktoś szybko odrzucił ze mnie te myśli. Kazał mi nie zwracać na to uwagi.
    Nastał zmierzch. Na zewnątrz słyszałam głosy. Była to Grace i Lira. W mojej głowie zrodziła się dziwna myśl, że muszę uciec. Faktycznie chciałam to zrobić, ale jak na złość, w moim baobabie jest 
tylko jedno wyjście, przed którym akurat niedaleko stała kuzynka z opiekunką. 
    Starając się nie zwracać na siebie uwagi, wyskoczyłam z Malinki i pobiegłam w stronę północy.
    Chyba jak każdy w swoim życiu, ja też miałam pewne granice. Grace powiedziała, że sama mogę chodzić jedynie do Alei Maków, Jeziora Samotni i na niewielką małą polanę w Dolinach zaraz za miastem, gdzie znajduje się miejsce na treningi magii. Olałam to i zaczęłam kierować się w stronę Gór Oris*.

      Do połowy otworzyłam oczy (świat był zamazany przez pierwsze sekundy). Leżałam w swoim łóżku a obok mnie stało krzesło. Grace wyglądała przez kurtynę.
- C-co się stało? - Leniwie zapytałam. Opiekunka  popatrzyła na mnie.
- Odpoczywaj, jest dopiero 3 w nocy. 
Do baobabu weszła Lira, trzymając w rękach miskę z jakąś żółtą maścią.
- Słyszałam głosy, obudziła się? - zapytała.
- Tak, ale niech odpoczywa - odpowiedziała jej spokojnie Grace.
- Czy któraś z was mogła by mi powiedzieć co się stało? - mówiłam tak, jakbym była bardzo ciężko 
chora.
- Wczoraj wieczorem, gdy rozmawiałam z Grace, kątem oka zauważyłam, że wybiegasz z Malinki. Na początku myślałam, że chcesz się przywitać, ale zauważyłam, że kierujesz się na północny wschód.
Chcąc zobaczyć, gdzie się wybierasz, przeprosiłam Grace i udałam, że idę do twojego baobabu aby powiedzieć ci o moim przyjeździe. Gdy tylko odwróciła wzrok, ja popędziłem za tobą. Nie wołałam cię, bo nie chciałam, abyś mnie zauważyła. Widziałam jak przekraczasz swoją granicę i zorientowałam się już wtedy, że coś jest nie halo. Po chwili zatrzymałaś się i upadłaś na ziemię. Zemdlałaś. Podbiegłam do ciebie krzycząc, ale ty nie reagowałaś. Najgorsze było to, że byłam sama i nie chciałam zostawić cię samej, a krzyk nic by nie dał, bo byłyśmy za daleko aby ktokolwiek mnie usłyszał. Dlatego ciągnąc cię za ręce przywlokłam cię tutaj. W pobliżu Malinki znajdowała się Meriva zbierająca owoce z ziemi. Usłyszała moje kroki i szybko do nas podbiegła z pytaniem, co się stało. Powiedziałam jej wszystko, co się wydarzyło, a ona zabrała cię do łóżka i zawołała Grace. No i tym sposobem znalazłaś się tu. - Po jej długiej historii usiadła koło Grace, podając jej maść. Opiekunka zaczęła rozsmarowywać żółte coś na miejscach, gdzie miałam duże siniaki.
- Jeśli do godziny przynajmniej 7 będziesz czuła się na siłach, aby jechać długą drogę i się bawić, to pojedziemy na święto. A jeśli nie, to zrobimy sobie tutaj w mieście małe przyjęcie. - odparła nimfa.
Z wielkim trudem oparłam się na łokciach.
- Dam radę, ja zawsze daje radę.
- Połóż się, lepiej będzie jak odpoczniesz.
       Lira i Grace wyszły, a ja zostałam sama. Zamknęłam z powrotem oczy i zasnęłam. Śniły mi się te wszystkie święta Drzewa Życia*, na których byłam. Nie mogłam tego jednego opuścić. Tyle zabawy by mnie ominęło. Tym razem, słuchając opiekunki, zrobiłam to o co prosiła.

      Była chyba 6, bo nikt mnie nie obudził, aby się zapytać, jak się czuję. Wydawało mi się, że czuję się dobrze, bo głowa mnie nie bolała, ale wolałam się upewnić, dlatego podniosłam się z łóżka. Na 
początku zakręciło mi się w głowie, ale później było lepiej. Rico podniósł na chwilę łebek, spojrzał na mnie i z powrotem położył się spać. Nudziło mi się, dlatego podeszłam do obrazu, ściągnęłam go i wcisnęłam zakamuflowany przycisk. Na podłodze otworzyło się przejście do podziemi, ale zanim postawiłam choć jeden krok, przez wejście do Malinki przeszła Grace.
- O, widzę, że się dobrze czujesz.
- Oczywiście, że tak. Przecież mówiłam, że żadna impreza nie może mnie ominąć - Roześmiałam się. Dziś nie czułam niczego dziwnego we mnie. Byłam wolna.
      Założyłam moją ulubioną sukienkę i rozczesałam włosy zakładając na nie jasnozieloną opaskę z dwiema wiśniami na boku.
      Wyszłam z baobabu. Przed wejściem stała Lira myjąca wielbłąda i Grace, która była ubrana w swoją ulubioną białą szatę.
- Gaja, zawołaj Rico i jedziemy. Nie możemy się spóźnić. - Opiekunka mówiła tonem bardzo zadowolonym. Najwyraźniej cieszyła się z powodu, że to coś ze mnie wylazło. Ja zresztą też. 

     Droga była długa, ale nie aż tak jak podróż do wodospadu, w którym i tak już więcej nie będę. 
     Przypominając sobie o Dolinie, chciałam tam wrócić. Tam było coś, co kryło jakąś tajemnice. Od powrotu z wodospadu od trzech lat męczy mnie coś o czym nie wiem. A Grace nic mi nie mówi. Nikt mi nic nie mówi. Z jednej strony czuję się jak bym popadała w ciemność, czarną otchłań kłamstw które leżą na na mnie przez znane mi osoby, jednak z drugiej ufam im.
      Zatrzymałyśmy się na chwilę aby odpocząć w połowie drogi  (tak mniej więcej na środku dżungli). Zjadłyśmy małe co nieco i znów ruszyłyśmy w drogę.
      Podróż trwała znacznie zabawniej gdy przy naszym boku jechała Lira (dobrze, że jest tylko rok starsza od mnie).

       Ku naszemu zdziwieniu podróż minęła bardzo szybko, bo zdążyłyśmy na samo rozpoczęcie się święta. Wszędzie na terenie jabłoni rozciągały się stoliki z jedzeniem. Oczywiście jak zawsze nie 
brakowało wielu zabaw takich jak na przykład: Złap a wygrasz, rzut do tarczy lub pojedynek kucharzy. Na samym środku festynu znajdowało się Drzewo Życia*  ogrodzone drewnianym płotkiem. Przed ogrodzeniem stała 
tabliczka, na której było napisane:

                                                                 Drzewo Życia
                                                           (Magiczna Jabłoń)
        Gdy Terra, pierwsza Strażniczka Ziemi miała zginąć, dzień przed jej śmiercią obdarzyła jedną z jabłoni częścią swej mocy, aby obywatele królestwa mogli korzystać z magi o wiele silniejszej niż ich, ale tylko w sytuacjach bardzo niebezpiecznych. Terra nie miała wtedy pojęcia, że po jej śmierci jej dusza przejdzie do następnego ciała. Dlatego właśnie drzewo łączy więź z wszystkimi wcieleniami Żywiołu Ziemi.
         Święto obchodzi się na upamiętnienie tamtego wydarzenia.

        Interesowałam się historią świata, dlatego czytałam informację o drzewie.
- Gaja, popatrz na te ślimaki w skorupce! Czegoś takiego jeszcze nie jadłyśmy - podbiegająca do mnie Lira krzyczała, trzymając w ręce (martwego, oczywiście) ślimora.
        Pozwoliłam Lirze zaprowadzić się do stoiska. Położone na talerzykach ślimaki były przeróżnych rozmiarów, smaków czy zapachów. Wzięłam tego samego co kuzynka, był tak samo dobry jak wszystkie ślimaki, lecz i tak wolę moje ślimory z granatem i sosem kokosowym.
- Ej! Skoro to impreza powinnyśmy się zabawić, więc chodźmy czegoś poszukać. - Lira biegła, a ja powolnym krokiem ruszyłam za nią.
        Po pierwszej rundzie rzucania do tarczy zrobiłyśmy sobie małą przerwę. Wzięłyśmy soki z jednego stoiska. Ja zostałam sama z Grace, a Lira poszła po jeszcze jeden kubek z piciem. Do opiekunki podeszła Meriva. Zaczęły rozmawiać. Stojąc koło nich pogrążyłam się w myślach. Nagle ktoś przebiegł koło mnie mocno mnie szturchając. Mój gliniany kubek powędrował w stronę nimfy, brudząc jej ulubioną białą szatę. Grace krzyknęła, po czym popatrzyła surowo na mnie i wylała swój 
sok na mnie. Ja, nie spodziewając się tego ruchu, przechyliłam się do tyłu i wpadłam na idącą za mną Lirę. Ona natomiast upuściła swój sok na przechodzącego obok mężczyznę. Tak rozpętała się wojna sokowa, jakiej jeszcze nie było. Wszyscy biegali ze śmiechem i wylewali na siebie przeróżne koktajle i soki.

       Wróciłyśmy do miasta pod wieczór. Biedna Grace zamartwiała się przez całą drogę o to, czy jej sukienka się wypierze. Gdy tylko zsiadła z wielbłąda, pobiegła w stronę Jeziora Samotni. Ja i Lira przebrałyśmy się w piżamy. 
       Podniosłam koc aby się nim przykryć. Pod materiałem znajdowała się kupka ziemi. Rzuciłam koc, obróciłam się w stronę Liry, która wciągała do pokoju worek piachu. Podniosłam rękę aby jej pokazać ziemię na łóżku.
- Lira patrz. Muszę teraz to posprzątać.
Ona odwróciła głowę. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- G-gaja czy to ty?
- Ale... - nie dokończając zdania odwróciłam wzrok. Tak samo jak kuzynka rozszerzyłam gałki oczne. Nie mogłam uwierzyć. Kupka ziemi unosiła się w powietrzu na wysokości mojej ręki. Powoli upuściłam dłoń, a ziemia opadała w dół z taką samą prędkością co moja ręka. Gdy brud znów położył się na łóżku, ja popędziłem w stronę północy do jęzora, gdzie znajdowała się Grace.
- Gdzie biegniesz!? - w oddali słyszałam głos Liry.
- Do Grace! Muszę powiedzieć jej o tym, co się stało!
        Opiekunka wciąż próbowała zmyć plamy po sokach. Gdy jej obraz stawał się coraz większy, spowolniłam tempo do chodu.
- Grace! - Powiedziałam to takim tonem, tak jak bym prawie miała się rozpłakać. - Coś się stało.
- Raju! Gaja, co się stało!? - opiekunka rzuciła ubranie do jeziora i wstała z ziemi, krzycząc naprawdę przerażona.
- Czy ty o tym wiedziałaś? Co się ze mną dzieje?
- Co się dzieje?
Po jakiś 10 sekundach powiedziałam:
- Uniosłam ziemię.
- No, chyba po to masz ręce. Aby podnosić przedmioty - mówiła Grace bardzo zdziwiona.
- Nie, nie tak. Magią!
- No tak... jesteś magiem ziemi. 

—————————————————————————————————————

* Kurtyna - chodzi o zasłonę z gałązek płaczącej wierzby.
* Truskawki ananasowe - nie wymyśliłyśmy ich, one naprawdę istnieją, lecz są bardzo rzadkie i dostępne tylko w bardziej egzotycznych krajach.
* Góry Oris - góry położone na północy królestwa Ziemi.
* Drzewo Życia - stara i olbrzymia jabłoń obdarzona mocą pierwszej Strażniczki Ziemi, Terry.


Drzewo Życia (w czasie kwitnienia)

(tak w ogóle to jabłoń znajduje się wśród innych drzew jabłoni, ale nie było lepszego zdjęcia)

Truskawki ananasowe

czwartek, 7 maja 2015

Rozdział 9 - Powiedz, kim jestem?

21 dzień Sezonu Wiatru
Era 1000
9 lat po śmierci poprzednich Czterech Żywiołów
Aqua
 Wynurzyłam się nad powierzchnię jeziora, łapczywie wciągając do płuc powietrze.
 - Nadal nie masz zbyt dobrego wyniku, Aquo. 
 Spojrzałam na czasomierz wykonany z rotanu. Pół godziny pod wodą to dosyć długo. Zwykły człowiek nie wytrzymałby tyle czasu. Ale Reyna uważała, że jestem słaba. Musiałam coś z tym zrobić! Ponownie zanurkowałam, nabierając powietrza w usta. Otworzyłam oczy. Pod wodą widziałam równie dobrze, jak na powierzchni. Kilka metrów pode mną było zamulone dno z piaskiem i kamieniami, które porastały glony. Między nimi pływały ławice małych ryb. Promienie słońca przedzierały się pod powierzchnię wody. Wyglądało to pięknie.
 Podpłynęłam bliżej wodospadu, gdzie widok zasłaniały bąbelki oraz wzburzona woda. Opadłam lekko na dno, obserwując rosnące wokół rośliny, lekko falujące pod wodą. Po chwili poczułam, że dłużej nie wytrzymam. Odbiłam się od dna i wynurzyłam.
 - Lepiej?
 Reyna spojrzała mi prosto w oczy (nie wiadomo, jak to zrobiła, nie posiadając tęczówek i źrenic, mając tylko niebieskie gały. No, ale jest nimfą - tego nie ogarniesz).
 - Dwadzieścia minut.
 - COO?! - szeroko otworzyłam oczy. Byłam pewna, że tym razem uda mi się pobić rekord,  czyli godzinę. Oczywiście wtedy pomagała mi Reyna. Sama bym tyle nie wytrzymała. Moja opiekunka, a raczej trenerka kazała mi samej wstrzymać oddech w wodzie na dłużej, niż z jej wcześniejszą pomocą. 
 - Nie słuchasz, co do ciebie mówię, Aquo. Nie kazałam ci wstrzymywać oddechu. Miałaś oddychać wodą. Czerpać z niej powietrze. Rozumiesz?
 Czasem miałam wrażenie, że nimfa czyta w moich myślach. 
 Westchnęłam. Wyszłam z jeziora, następnie wyciągnęłam magią wodę z moich przemoczonych ubrań. Włożyłam ciepłą szatę oraz wysuszyłam włosy. Wzięłam z pobliskiego kamienia rękawiczkę bez palców, którą naciągnęłam na prawą dłoń.
 - Na dziś koniec, Aquo. Pozwalam ci odpocząć. Później, zamiast lekcji szermierki, nauczę cię posługiwania innymi broniami. Wieczorem będziesz mogła czytać.
 Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam czytać. A walka innymi broniami brzmiała bardzo ciekawie. Reyna podała mi sok wyciśnięty z jabłek. Usiadłam na trawie, pijąc małymi łykami.
 Tym razem Reyna westchnęła.
 - Jesteś jeszcze słaba. Tak wielu rzeczy muszę cię nauczyć... - powiedziała to cicho, pewnie licząc na to, że nie usłyszę. Ale usłyszałam tak wyraźnie, jakby szeptała mi prosto do ucha. Gwałtownie wstałam. Sok zamienił się w lód. Rotanowa szklanka pękła. Nimfa wytrzeszczyła swoje niebieskie gały. 
 - Wybacz, Aquo! Masz lepszy słuch, niż myślałam. Nie chodziło mi o to, że twoja wola lub moc jest słaba. Wręcz przeciwnie. Jesteś uparta jak osioł, a moc ciągle wzrasta. Jednakże... brak ci opanowania. Jeśli nadal będziesz tak reagować, swoją potężną mocą możesz wywołać katastrofę. Od dzisiaj ćwiczymy tak zwanego ludzkiego poker face'a. 
 Musiałam zrobić głupią minę. Reyna zauważyła to i ciągnęła:
 - Poker to rodzaj gry, która istnieje w innym wymiarze, Wszechświecie, na planecie Ziemia. Podczas gry nie wolno ujawniać swoich uczuć, trzeba mieć obojętną twarz. Od tego wzięła się nazwa - poker face. My zaś będziemy również uczyć się panowania nad swoimi uczuciami. Musisz zachować zimną krew, Aquo.
 Kiwnęłam głową i sięgnęłam po lodowy sok, już bez szklanki.
 - Co mam z nim zrobić? Już go nie wypiję - podrzuciłam mrożonkę kilka razy w powietrze.
 - W takim razie zjedz.
 Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, ale była poważna. Polizałam sopel. Smakował zupełnie jak sok. W sumie to nadal był sok, tylko zmrożony. Całkiem dobry. 
 Gdy nic nie zostało, Reyna zaśmiała się:
 - Ziemscy śmiertelnicy też mają coś takiego. Nazywają to lodami.
  Zmarszczyłam brwi.
 - Czyli nie odkryłam tego pierwsza?
 Reyna uśmiechnęła się ciepło.
 - W naszym wymiarze, owszem, odkryłaś.
 Byłam już trochę zniecierpliwiona. O innych wymiarach wolałam słuchać wieczorem, teraz chciałam iść na kolejną część treningu. Reyna najwyraźniej też pomyślała, że nie warto tracić czasu, więc wstała i rzuciła:
 - To w końcu chcesz się nauczyć porządnie walczyć, czy nie?
 - Jasne!
 Nimfa, jak zwykle unosząc się kilka centymetrów nad ziemią, skierowała się do wnętrza Kaplicy. Ruszyłam za nią.

 Reyna pokazała mi mnóstwo rodzajów broni. Sztylety, włócznie, noże do rzucania, topory, nunczakokatany, bicze... Każde z nich musiałam trzymać w inny sposób. Po paru godzinach ćwiczeń zrobiły mi się pęcherze na palcach. Było to trochę uciążliwe, więc nimfa kazała mi usiąść w spokojnym miejscu i czytać. Dała mi parę zniszczonych książek w cienkich okładkach.

 Jak zwykle poszłam na plażę. Usiadłam na piasku pod rozłożystym drzewem i wyciągnęłam z torby pierwszą lekturę, "Mrok głębin". Na okładce namalowany był ogromny wąż morski wynurzający się wśród fal. Uśmiechnęłam się pod nosem. Reyna świetnie dobrała książkę. Wiedziała, że pójdę nad morze, a pogoda od południa zrobiła się gorsza. Ogromne fale z wściekłością biły o brzeg. Chmury nad moją głową miały kolor atramentu. Wiatr wył donośnie. Ale ja nie bałam się potworów mieszkających w Oceanie, bywały bowiem gorsze sztormy, a te przerażające istoty mieszkały w głębinach. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby któraś z nich zeszła na mieliznę. 
 Wzięłam się do czytania.
 Krwiożercze duchy i potwory zamieszkujące otchłań morską - napisane było we wstępie - W niektórych regionach zapomniano o ich potędze. Uznano, że te istoty to niegroźna legenda, jednakże opowieści marynarzy są zatrważającą prawdą. W tej oto książeczce spisano małą ilość informacji na ten temat wskutek niewielu żywych informatorów, którzy cudem przeżyli atak owych stworzeń.

 Zamieszczone były opisy wielu istot, które zmroziły mi krew w żyłach. Nie przypuszczałam, że takie potwory mogą istnieć. Jednak najbardziej wstrząsnęły mną ostatnie strony. Był tam opis Reverse Bloody Nymphe - Krwiożercze Nimfy. Ponoć to sztuczny podgatunek nimf. Jedna bowiem zapragnęła udoskonalić swoją moc, a że wiadomo, iż krew ludzka ma duże właściwości magiczne, oraz iż większą jej częścią jest woda, postanowiła to wykorzystać. Zabiła człowieka, a potem wypiła jego krew. Potem odkryła, że jej moc faktycznie wzrosła, ale nie tylko! Była w stanie kontrolować tę ciecz, czyli mogła sterować ludźmi i powoli się starzała! Co prawda rzadko, lecz musiała pić świeżą, ludzką krew aby pozostać nieśmiertelną. Niektóre nimfy postanowiły zrobić to samo, co ona. W tych Erach zginęło mnóstwo ludzi. Ówczesne Władczynie zlikwidowały część nimf, lecz niektóre nadal ukrywają się gdzieś na obrzeżach Królestw. Miałam ciarki na samą myśl o tym. 
 - Co o tym sądzisz, Aquo? - rozległ się głos za mną. Wiedziałam, że to Reyna, ale i tak się wzdrygnęłam.
 - Boisz się? - nie widziałam jej twarzy, była ona skryta w cieniu.
 Zastanowiłam się.
 - Chyba nie. Jednakże czasy, kiedy bezmyślnie wchodziłam do wszystkich ciemnych zakamarków minęły bezpowrotnie. Ale nadal chcę popłynąć statkiem!
 Nimfa podeszła do mnie o krok. Na twarzy miała lekki uśmiech, jednak nie sięgał on oczu. 
 - Jak zwykle. Zupełny brak reakcji.
 Zmarszczyłam brwi.
 - O co ci chodzi?
 - Mimo że jesteś dziewięcioletnim dzieckiem, wszystko przyjmujesz tak spokojnie, obojętnie...
 - Nauczyłam się tego od ciebie. 
 Oczy Reyny rozjaśniły się na chwilę, a potem znów zgasły.
 - Humoru też na obecną chwilę ci nie brak, jak widzę.
 Zamrugałam.
 - Coś się stało?
 - Spostrzegawcza. Kolejne utrapienie. - znów słyszałam słowa, jakby wyszeptała mi prosto do ucha.
 - Coooo? Myślałam, że spostrzegawczość to dobra cecha! - czułam się trochę urażona. - Poza tym, trochę boli mnie głowa. Pójdę już do Kaplicy. Mogę dokończyć te książki rano? Jestem zmęczona.
 Reyna przechyliła głowę w bok, jakby się namyślając. Jednak nie był to ludzki ruch. Nimfa... kojarzyła mi się z drapieżnikiem patrzącym na swoją ofiarę. Nie wiem czy przez książkę, czy przez okropne, czarne niebo, czy pozbawione wyrazu oczy Reyny, a może to wszystko sprawiło, że najszybciej jak mogłam, uciekłam z plaży ku Kaplicy. Przebiegłam przez mały zagajnik, później się zmęczyłam i do Czarnej Skały doszłam normalnym tempem. Ledwo się wdrapałam po skalnej półce, schodach, i opadłam na łóżko w moim pokoju.

 Co się dzieje? Czemu Reyna była dla mnie taka oschła? Moja głowa... miałam wrażenie, że zaraz eksploduje. Strasznie mnie bolała.

 Dopiero teraz doszłam do wniosku, że nie wiedziałam niczego o moich rodzicach. Reyna nigdy mi o nich nie mówiła. A ja nie zaczynałam tego tematu. To mnie po prostu nie interesowało.
 - Kim jestem? - jęknęłam, trzymając się oburącz za głowę. 

  Nigdy nie widziałam innych dzieci... oprócz tych dziwnych dziewczynek, które spotkałam trzy lata temu i słabo je pamiętam. One też miały nimfy za opiekunki. Ciekawe, co się stało z ich rodzicami. A może w ogóle ich nie miały? Może ja też...

 Nie! Reyna nie mogłaby mnie okłamać! Ona...

 Niby czemu nie mogłaby? Żyje setki lat! A tu się pojawiam ja... Kim w ogóle ona jest? Co ja mogę o niej wiedzieć?

 Opiekuje się mną. Nie skrzywdziła mnie i nigdy nie skrzywdzi!

 Czemu jestem tego taka pewna?

 Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam na tego typu rozmyślaniach. Jak przez mgłę docierał do mnie odgłos deszczu kapiącego na parapet za otwartym oknem. W końcu zasnęłam.

 Gdy się obudziłam, przy moim łóżku siedziała Reyna, opierając łokcie na stole. Zamyślona patrzyła w dal, na morze przez otwarte okno. Ziewnęłam głośno i wstałam. Moja opiekunka obróciła się do mnie. W jej niebieskich oczach nie było takiego wyrazu, jak wczoraj. Były takie, jak zwykle - hm.... nimfowate. Uśmiechnęłam się do niej, a ona słabo, ale to odwzajemniła. Potem znów zapatrzyła się w dal. Ja też zerknęłam za okno. Wszystko było mokre. Najwyraźniej gdy spałam, rozpętała się niezła burza.
 - Kiedyś o mało co nie zgodziłam się zostać Krwiożerczą Nimfą - powiedziała znienacka Reyna. Obróciłam się do niej ze zdziwieniem.
 - Ale przecież nie zostałaś.
 Nimfa spojrzała na mnie smutno.
 - Kiedyś... ludzie byli okrutni. Nie mogli znieść istnienia stworzeń potężniejszych od nich. Nienawidzili nimf. Z wzajemnością.
 Otworzyłam szeroko oczy.
 - Zaś ty, Aquo... tak mało rzeczy widziałaś. Nie spotkałaś się nigdy z nienawiścią. Nie masz pojęcia, jak ważną rzeczą jest tolerancja.
 - Reyno, mam do ciebie prośbę. Powiedz mi coś...
 Nie wydawała się zaskoczona.
 - Kim jestem?
***
Kilka przerażających istot żyjących w Oceanie:




***

Nawet jeśli coś wydaje Wam się bez sensu, wszystko ma swoją przyczynę... i skutki.


***

Przepraszam, że tak długo nie pisałam rozdziału :3 W nagrodę za Waszą cierpliwość wklejam tutaj znaleziony przeze mnie fajny filmik z YT: Alight wykonany przez Jasona Keysera.