niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 8 - Przebudzenie

Początek Ery Tysięcznej
6 lat po śmierci 999 Czterech Żywiołów
Powoli otworzyłam oczy. Leżałam na polanie w lesie. Podniosłam się, oceniając moje położenie. Od groty dzieliło mnie kilka minut drogi przez las. Spojrzałam w niebo, i z powrotem położyłam się plackiem na ziemi, ziewając przy tym przeciągle. Jeszcze trochę tu poleżę. Jest tak przyjemnie. 
Wiał lekki wiatr, który wprawiał drzewa w ruch, powodując przyjemny szelest. Szkoda, że chmury zasłaniają słońce, bo robi się trochę zimno.
Nagle nawiedziło mnie dziwne przeczucie. Podniosłam nieco głowę i rozejrzałam się. Nie zauważyłam nic, co mogłoby mnie zaatakować. Jedyne, na co zwróciłam większą uwagę to to, że nie było przy mnie Hiro, jednak zbytnio się tym nie zmartwiłam. Przecież jemu nic się nie stanie. A ja się przecież nie boję. Wiele razy chodziłam po lesie sama.
Teraz jednak miałam jakieś złe przeczucia. Podniosłam się i sprawdziłam, czy wszystko mam. Wszystko w moim przypadku oznaczało stary, ale użyteczny sztylet. Po stwierdzeniu, że nic nie zgubiłam, postanowiłam wrócić do groty.
Nagle usłyszałam grzmot, a zaraz potem zaczęło padać.
- Świetnie - mruknęłam pod nosem i pobiegłam w stronę groty. Gdy dotarłam na miejsce, byłam już cała przemoczona.
- Ładnie to tak zostawiać mnie samą bez słowa - fuknęłam zła na Hiro, który w najlepsze nic nie robił (okej, wiem, ze to zdanie nie ma sensu, ale nie umiałam wyrazić tego inaczej).
- Przecież nic ci się nie stało - mruknął, nie otwierając nawet oczu. Prychnęłam zła i zaczęłam przygotowywać miejsce na ognisko. Pozbierałam parę kamieni i ustawiłam je w mały okrąg, w środku którego ułożyłam stertę gałęzi, które udało mi się znaleźć w grocie. Część, niestety, była przemoczona, ale nie chciało mi się szukać nowych. Wyciągnęłam rękę i próbowałam rozpalić ogień, ale wilgotne patyki skutecznie mi to uniemożliwiały. Po kilku próbach położyłam się na ziemi zrezygnowana, i popatrzyłam błagalnie na Devana. Na Hiro nadal byłam obrażona. Smok jednak zignorował mnie, dając mi tym do zrozumienia, że mam próbować dalej. Westchnęłam, i nie pozostało mi nic innego, jak ponownie wyciągnąć rękę w stronę mojego niedoszłego ogniska i znowu próbować je rozpalić. Po kilkunastu próbach patyki już chyba wyschły, bo dało się słyszeć trzask i pojawiły się wesołe płomienie. Odetchnęłam zadowolona i pozwoliłam sobie na małą drzemkę.
Gdy się obudziłam, było już ciemno. Wyszłam z groty i odetchnęłam nocnym powietrzem. Było chłodniejsze i jakby.. czystsze niż w dzień. Spojrzałam na niebo, na którym zaczęły już pojawiać się pojedyncze gwiazdy.
Nagle usłyszałam krzyk. Rozejrzałam się, ale nie wiele to dało.
- Pewnie mi się zdawało - mruknęłam do siebie, chociaż lekko się przeraziłam. Już miałam wracać do groty, gdy znowu go usłyszałam. Tym razem nie mogło mi się zdawać. Zadrżałam, ale nie wiedziałam czy ze strachu, czy z zimna, miałam bowiem na sobie tylko przydużą koszulę i krótkie skórzane spodnie. Jeszcze raz się rozejrzałam, tym razem jednak również nie zauważyłam nic podejrzanego.
Krzyk rozległ się po raz trzeci, tym razem nie byłam jednak już tak przestraszona. Skupiłam się na nim. Mimo iż nie umiałam zlokalizować jego źródła, wiedziałam, że był to głos małej dziewczynki, może w moim wieku. Jakby stłumiony, ale jednocześnie wyraźny. Poczułam falę współczucia i poczucia winy, że nie mogę jej pomóc. Powinnam powiedzieć Devanowi.
Z takim postanowieniem pobiegłam w stronę groty.
- Devan! Obudź się!! - zawołałam, szturchając smoka w łeb.
- Hmm? - zapytał, nie otwierając nawet do końca oczu.
- Słyszę jakieś dziwne głosy..
- CO?!? - chyba się obudził - Co mówią? - zapytał już  spokojniej.
- Krzyczy. Ona. Dziewczynka - odpowiedziałam na jednym wydechu - Musimy jej pomóc.
- Hmm.. no nie wiem. Ja nic nie słyszałem, a ty Hiro? - zapytał smoka, który zdążył się już obudzić. Hiro w odpowiedzi tylko pokręcił łbem, i z powrotem zapadł w sen. 
- Ale jestem pewna, że mi się nie wydawało... - oparłam zawiedziona. rzuciłam ostatnie spojrzenie na zewnętrze groty i położyłam się na ziemi, by zaraz zasnąć.
Gdy obudziłam się następnego dnia, pogoda była słoneczna, ale nie tak ciepła jak poprzedniego dnia. Hiro znowu gdzieś wywiało, tak że zostałam sama z Devanem. Już miałam iść poszykać mojego towarzysza, ale Devan postanowił pokrzyżować moje plany:
- Zostań chwilę - usłyszałam jego tubalny głos. Podeszłam do niego i spojrzałam w jego oczy z ciekawością.
- Co się stało? - zapytałam, ciekawa, co też chce mi powiedzieć.
- A więc, od czego by tu zacząć... Z początku chciałem powiedzieć ci to wcześniej, ale po wczorajszych wydarzeniach uznałem, że nie ma co zwlekać. Ale zanim ci to powiem, zapytam najpierw: jak chcesz mieć na imię?
Z początku nie zrozumiałam jego pytania, ale później uświadomiłam sobie, że faktycznie, nie wiem, jak się nazywam. Hiro był Hirem, Devan Devanem, a ja?
- Nie wiem, ale chcę, żeby coś znaczyło.
- Oczywiście. Nie naciskam na ciebie, przyjdź, gdy będziesz pewna co do swojego imienia. Ale oprócz tego mam ci jeszcze coś ważniejszego do przekazania.
- Co?
- Jesteś strażniczką Żywiołu Ognia - dla mnie to zdanie nie  miało najmniejszego sensu. Strażniczką? Żywiołu? Co do ognia mogę  się zgodzić, ale reszta pozostaje dla mnie zagadką.
Spojrzałam na niego wzrokiem, który miał sugerować, aby mi to wyjaśnił, ale ten zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
- Co to znaczy?
- Eh.. być może nie powinienem mówić ci tego w tym wieku, jesteś jeszcze młoda, ale muszę wyjaśnić ci chociaż wczorajsze zajście - tu zrobił krótką pauzę, podczas której myślałam, że eksploduję z ciekawości - Otóż na świecie istnieją cztery żywioły: powietrze, ziemia, woda i ogień. Nie wiem, czemu tak się dzieje, ale wśród ludzi co jakiś czas rodzą się cztery dziewczęta obdarzone silniejszą więzią z danym żywiołem. Jak już się pewnie domyśliłaś, jesteś wyjątkowo powiązana z żywiołem ognia, ale też z innymi Strażniczkami. Wczorajsza wizja była najprawdopodobniej związana z którąś Strażniczką. Możliwe, że w przyszłości będzie się ona powtarzać, więc się nie zdziw. To tyle, ile mogę ci teraz powiedzieć, wiec proszę, nie zadawaj mi pytań. Wszystko ci wytłumaczę, gdy będziesz większa - po tym przemówieniu zamilkł, dając mi do zrozumienia, że mam sobie pójść.
W tamtej chwili myślałam, że nic nie jest w stanie odciągnąć mnie od zadawania pytań na temat moich wizji i nie tylko. Heh, jak bardzo się myliłam.
Zaraz następnego dnia Devan stwierdził, że najwyższa pora na trening, po czym kazał mi robić różne rzeczy z ogniem. A to coś podpalić, a to.. co jeszcze można robić z ogniem?
Grunt, że po treningach byłam tak zmęczona, że od razu zasypiałam, a jeśli miałam jeszcze siłę chodzić, natychmiast byłam wypędzana z groty z różnych powodów. A to trzeba coś upolować na obiad, a to trzeba mnie nauczyć rozróżniać jadalne jagody, a to znów zbliża się zima i trzeba zrobić zapasy. Tak więc nie miałam wiele czasu ani siły na rozmyślanie, a tym bardziej na zadawanie pytań.
I tak minęło mi prawie całe lato, a ja nadal pozostawałam dziewczynką bez imienia.
_______________________________________________________________________________
Na początku przepraszam, że rozdział wyszedł, jaki wyszedł, ale ciekawe pomysły jak były, tak ich nie ma :(  Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, postaram się, żeby mój następny rozdział był lepszy :/
A tak btw, wiecie, że nasz blog ma już ponad 1000 wyświetleń? :D

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 7 - Dolina Kakaowców

Era tysięczna
6 lat po śmierci 999 żywiołów
Aira
     Znów mi się to śni... Biegnę do altany, a świat za mną popada w ciemność... Ale ten sen był inny... Zobaczyłam coś jeszcze. Zobaczyłam jego. Zobaczyłam chłopca z krukiem.
     Znów to samo. Budzę się w środku nocy i mam nadzieję, że ten sen się już nie powtórzy. Sen, który tej nocy był inny. Oprócz Aquy  i Gai (które i tak zapadały się w ciemność) widziałam też dziwnego chłopaka z idealnie czarnym, ogromnym krukiem. Na samą myśl się bałam kim on może być.
Poszłam do Youaslin aby powiedzieć jej o tym co było oprócz tego co zwykle. (ku memu przerażeniu) jej pokój był pusty. Szeroko otworzyłam oczy ze zdziwienia. Jeszcze nigdy tak nie było. Nigdy nie zostawałam sama. Przetarłam oczy i jeszcze raz spojrzałam w stronę pokoju. Dalej nikogo tam nie było.
     Gdy pogodziłam się z losem i poszłam spać, dwie godziny później usłyszałam głośne krakanie. To był kruk. Nigdy nie znałam dobrze ptaków, ale teraz byłam pewna. Nie rozumiałam czemu u mnie ta pewność, ale uwierzyłam jej. Trochę mnie to przeraziło, (bo kruki mieszkają tylko w górach) więc chwilę później poszłam spać.
     Następnego dnia znalazłam na stoliku list. Bardzo się cieszyłam, że dostałam list, bo ostatni dostałam dwa lata temu. Pisało w nim:
Droga Airo
Wyjechałam. Za kilka dni powinnam wrócić. Do tego czasu nie wychodź dalej niż do Doliny Kakaowców* . Ćwicz dalej lewitację i kontrolowanie powietrza. Mało prawdopodobne, że ktokolwiek będzie tamtędy przelatywał**, lecz nawet jeśli, nikomu nie dawaj znaku życia.
Youaslin
     Zastanowiło mnie gdzie wyjechała i dlaczego, ale niestety nie mogłam jej zadać tych pytań. Po kilku minutach nudy zaczęłam ćwiczyć lewitację, tak jak Youaslin mi kazała. Byłam zdziwiona, bo poszło mi o wiele łatwiej niż wczoraj. Ba! Od razu mi się udało! Zadowolona z siebie poszłam zrobić sobie kakao w nagrodę.
- No nie! Znów zabrakło kakaa! - niemal krzyknęłam.
- Miauuuuuu! - dała znać o swoim głodzie Nyana.
- Też byś trochę wypiła, co? - spytałam, choć nie oczekiwałam odpowiedzi od kotki.
- Miauuuuuuuu! - uznałam to za tak.
W tym momencie przypomniałam sobie o tym, że Youaslin pozwoliła mi wychodzić do Doliny Kakaowców.
     Postanowiłam, że ruszę od razu i że wezmę ze sobą Nyanę. Dolina Kakaowców nie była daleko. Zaledwie godzinę drogi (na pegazie) stąd. Za to osiodłanie Peg***  było trudne. Nie dość, że klacz była ruchliwa, to jeszcze strasznie uparta. Na szczęście nie miała problemu z kotami i innymi zwierzętami.
     Wreszcie po około trzydziestu minutach udało mi się ją osiodłać i była gotowa do lotu. Pospiesznie włożyłam Nyanę do koszyka i wsiadłam na Peg. Klacz była dziś szybsza niż zazwyczaj. Widocznie wyczuła, że lecimy po kakao, które mogłaby pić godzinami. Radośnie prychnęła.
     Gdy dotarłyśmy do doliny wyciągnęłam Nyanę z koszyka i położyłam na ziemi, aby mogła gonić za długim ogonem Peg. Sama wzięłam koszyk i nazbierałam do niego kilkanaście owoców kakaowca. Nie miałam jednak najmniejszego zamiaru zmarnować całą, okrągłą godzinę****  którą leciałam do doliny, aby spędzić tu parę minut i wracać. O nie! Położyłam się na miękkiej, zielonej trawie i pożałowałam, że nie mieszkam na ziemi, na szczęście mogłam tu przylatywać co jakiś czas.
     W drodze powrotnej musiałam się trochę wysilić, bo trzymałam wodzę Peg, Nyanę i koszyk z owocami kakaowca, tym bardziej, że lot powrotny również trwał godzinę.
     Gdy dotarłam na miejsce, dokładnie umyłam owoce i rozłożyłam je na tacy, walnęłam się w twarz*****.
- No tak. - powiedziałam. - Ja przecież nie wiem jak z owoców kakaowca robi się kakao!
Opadłam na krzesło.
     Na szczęście, Youaslin domyśliła się tego i zostawiła mi instrukcję obsługi do pewnej dziwnej maszyny. Najpierw trzeba było włożyć owoc do obieraczki, później go porządnie wysuszyć (co trwało trzy dni, które spędziłam na ćwiczeniu kontroli nad powietrzem, lewitowaniu, bawieniu się z Peg i Nyaną oraz Peg i ogólnym nudzeniu się), następnie wyciągnąć pestki i rozwalić je na drobny mak (a tak dokładniej to na drobne kakao)******. I gotowe!
- Uff! Nareszcie gotowe!
- Miauuuu! - potwierdziła Nyana.
- Wrrrr! - prychnęła Peg.
- No tak, tak, wiem. Zaraz też dostaniecie.
Po czym do dwóch misek i wysokiej szklanki nalałam mleka kokosowego i wsypałam roztarte kakao.  Zanim je wymieszałam Peg już prawie je wypiła, a Nyana była w połowie. Sama siadłam więc przy stoliku i wypiłam swoją porcję.
- Mmmmmm mniam! - powiedziałam.
- Miauuuu! - pewnie mówiła, że mam rację.
- Wrrrrrr! - potwierdziła Peg.
     Dwa dni później ktoś zastukał do moich drzwi. Zadałam podchwytliwe pytanie, by sprawdzić kto to.
- Hasło?
- Nie ma hasła Airo! - to na pewno była Youaslin.
Wpuściłam ją.
- No nareeeeeszcieeee! Ileż można?
- Nie przesadzaj, to było tylko sześć dni!
- Chyba AŻ sześć dni! Obiecaj, że nigdy mnie już tak nie zostawisz!
- Nie obiecuję, ale będę to robiła rzadko.
- Ech...
- Co znowu?
- Nic tylko... Śnił mi się chłopak z krukiem... A potem dziwnym trafem ten sam kruk pojawia się za oknem...
- Kruk?! Przecież one mieszkają na drugim końcu Królestwa Powietrza! Niemożliwe!
- No wiem! I to jest najdziwniejsze!
- Myślę, że jest już późno. Kładź się spać, a ja rozsiodłam Daniell*******.
Położyłam się spać i wtedy zrozumiałam, jaka byłam zmęczona.
     Następnego dnia zapytałam Youaslin:
- Gdzie byłaś przez te sześć dni?
- Póki co nie mogę ci tego powiedzieć.
- Nieeeeeee. - nienawidziłam tajemnic. - powieeeedz!
- Nie mogę ci tego powiedzieć. To tajemnica i już.
Resztę dnia spędziłam na ćwiczeniu.

________________________________________________________________________
*Dolina kakaowców to ziemska część Królestwa Powietrza, w której rośnie mnóstwo drzew kakaowych (zdjęcie 1).
**Aira mieszka w domu, który unosi się ponad chmurami
***Peg to pegaz (klacz). Podobnie jak Nyana i Aira lubi kakao. Jej imię się nie odmienia.
****Aira jest bardzo niecierpliwa.
*****Face palm.
******Na ziemi kakao pewnie inaczej się robi, zaznaczam PEWNIE. A tak wgl, to czy kiedyś myśleliście jak na Ziemi robi się kakao? No bo rozpuszczasz go z mlekiem pewnie dość często, ale pewnie nawet nie wiesz jak się je robi. Bo jednak jest różnica między owocem, a proszkiem.
*******Daniell to klacz Youaslin. Podobnie jak reszta zwierząt lubi kakao i nie przeszkadzają jej koty. Jej imię również się nie odmienia.
Dolina Kakaowców

Peg
Mgliste Góry
                                                           



wtorek, 14 kwietnia 2015

Rozdział 6 - Przygoda na dalekim wschodzie

                                                                  14. s. Słońca. 1000 era

Wiek: 6 lat
Gaja
_________________________________________________________________________________

    Grace znalazła mnie w zakątku ze zwojami (znajduje się on pod Malinką). Byłam akurat w trakcie czytania bardzo ciekawego zwoju o historii magii ziemi. Wolałabym skończyć to co zaczęłam, ale Grace oznajmiła, że musimy natychmiast ruszać w drogę (choć ja bym powiedziała, że jedziemy na przygodę). Grace powiedziała, że nie możemy iść pieszo, bo trasa jest zbyt długa, więc zawołałam Rico, aby wiózł mnie zamiast konia. Ja miałam mojego Szczurka a Grace wzięła wielbłąda lasu*.
      W porównaniu do wielbłąda Rico był bardzo mały. Ale gdybym wzięła konia albo wielbłąda, Grace musiała by mnie z niego ściągać i pomagać mi się na niego wspinać. To by było wkurzające i dla mnie i dla mojej opiekunki. A mój szczurek jest doskonały dla mojego wzrostu. 
      Na samym początku myślałam, że odwiedzimy nareszcie Lirę, ale zamiast kierować się na południowy wschód, kierowałyśmy się po prostu na wschód. W czasie jazdy, jak to zawsze na spacerach ja i Grace wymyślałyśmy zabawne historyjki. Jak dobrze, że moja opiekunka ma takie poczucie humoru jak ja. Bo inaczej bym się przy niej nudziła.
       Stwierdziłam, że nie będę dopytywać się o miejsce do którego jedziemy. Wolałam mieć to za niespodziankę.
       Pamiętam jak Grace zabrała mnie w dniu moich 6 urodzin na wycieczkę na Polanę Szczurów po mój prezent urodzinowy. Kazała mi wybrać jednego ze zwierzaków (a były ich setki). Zastanawiałam się sporo czasu aż mały Rico ( który miał wtedy ok. 3 miesięcy) położył się na moich kolanach. Małe, mięciutkie stworzonko delikatne jak piórko usnęło na moich kolanach. Wiedziałam już, że to jego wezmę na nowego przyjaciela.
      Na noc zatrzymałyśmy się w mieście Piksów**Zwykle Piksy nie są zbyt gościnne, ale Grace zaczęła mówić coś na ucho do jednej z nich i ona się zgodziła. Może Grace ma dar przekonywania? Mała nimfa wzięła Rico i leśnego wielbłąda do zagrody z  innymi zwierzętami, aby tam się przespali. A nas zaprowadziła do pokoju w jej małym, lecz przytulnym domku z gliny (spałam w łóżku z Grace, ale w końcu ona jest dla mnie jak mamusia, więc chyba nic się nie stało). Przez dłuższą chwilę nie mogłam zasnąć, wiec zaczęłam zastanawiać się gdzie to możemy iść, ale nie mogłam nic wymyśleć, bo do głowy wpadało mi za dużo miejsc, więc zasnęłam.
      Wstałyśmy z samego rana. Zabrałyśmy szybko nasze zwierzaki i wyruszyłyśmy. Tym razem było trochę ciężej z poruszaniem się, bo szliśmy w dżungli. A w takich miejscach jak dżungla jest wiele pnączy i zarośli, więc poruszaliśmy się wolniej. Grace starała się swoją mocą trochę odsuwać od czasu do czasu jakieś rośliny z naszej drogi, ale i to za bardzo nie pomagało. W połowie dnia wszyscy zaczęliśmy być głodni, więc zatrzymaliśmy się na mały posiłek (jedzenia nie było za wiele, ale starczyło na nakarmienie wielbłąda i Rico oraz mały kawałek dla mnie i dla mojej opiekunki). Grace stwierdziła, że połowa dnia i będziemy w sadach aby pozbierać trochę jedzenia.
       Nagle zamiast iść wciąż przed siebie skręciłyśmy lekko w stronę południa.
-  A nie możemy iść cały czas prosto? Bo przecież nawet jeśli to i tak będziemy w sadach. Chyba?- stwierdziłam. Grace zaczęła chichotać.
-  Idziemy lekko na południe dlatego, że pomyślałam aby przenocować na Polanie Szczurów i aby Rico odwiedził swój dom i kolegów z dzieciństwa. Rico fuknął (musiał być obrażony). Popatrzyłam się na niego trochę zdziwiona i rzekłam:
-  On się na ciebie obraził.
-  Niby czemu? -  spytała najwyraźniej zdezorientowana Grace.
-  Powiedziałaś, że nie jest już dzieckiem. A on zawsze nim będzie tylko troszkę starszym. Odpowiedziałam z głosem pewności. - Tak z innej beczki to Polana Szczurków jest na 
południowym wschodzie?
- Nie słuchałaś mnie jak ci to mówiłam, prawda?
- Eee...może - starałam się skończyć ten temat. - Dobra, nie, ale przecież wiesz, że nie lubię geografii, zawsze wtedy myślę o zielonych migdałach, jak ty to mówisz.
-  Mówi się niebieskich migdałach, a nie zielonych -  zaczęła mnie poprawiać Grace jednocześnie 
się śmiejąc.
- Zielony to ładniejszy kolor niż niebieski, więc będę mówić tak jak mi się podoba - oznajmiłam lekko rozzłoszczona.
- Niech ci będzie.
     Minęła już jakaś godzina. Cały ten czas rozmawiałam z Grace, aż w końcu urwałam moje zdanie i stanęłam. Zauważyłam coś w trawie, zaczęłam się przyglądać temu co tam siedzi. Gdy już się zorientowałam, co to jest, zamknęłam oczy, skrzyżowałam ręce na piersi i przechyliłam się do tyłu. Spadłam z Rico. Upadłam na brudną ziemię z małą ilością trawy i powiedziałam:
- Umarłam. 
Grace przystanęła przy mnie i zapytała:
- Gaja, co się stało?
- Ślimak. Ślimak się stał. Jest tam w trawie. -  Odpowiedziałam przerażona.
- Musisz przezwyciężyć ten lęk. -  Powiedziała .
Oparłam się na łokciach.
- Zrobisz mi z niego mielonkę z sosem kokosowym i kawałkami granatu? Zdecydowanie wolę go w takiej postaci.
- Gaja, wstawaj i ruszamy - odpowiedziała Grace stanowczo.
- Nie ruszę się, gdy on wciąż będzie tam stał. 
Grace zsiadła z wielbłąda, wzięła ślimora i położyła go z dala ode mnie.
-  Już. Droga wolna. - Powiedziała. 
 Nie wiem skąd wziął się mój lęk przed ślimakami, ale wiem, że mam go od zawsze. Gdy tylko zobaczę gdzieś w pobliżu mnie takiego obślizgłego stwora to albo uciekam z piskiem, albo inne 
dziwne rzeczy robię, jak na przykład udawanie nieżywej. O dziwo, bardzo lubię ślimaki smażone, ale tylko w tej postaci na talerzu bez żadnych oznak życia.
   Szłyśmy tak jeszcze chyba 2 godziny, aż dotarłyśmy do sadów. Jadąc do doliny szczurów, gdy natknął się nam jakiś krzak czy drzewo tak abyśmy mogły sięgnąć ręką, to zrywałyśmy pojedyncze owoce z nich, i wkładałyśmy do małego plecaka Grace.
           W końcu dotarliśmy do starego domu Rico. Na początku to miejsce było odludnione, tak jakby szczury opuściły swój dom. Ale gdy zbliżyliśmy się do gniazda, wyszły na początku dwa samce alfa a za nimi reszta stada. Najmłodsze szczury (i w wieku Rico, i te starsze, i te młodsze) zaatakowały Rico przytulasami (najwyraźniej go pamiętały ). Przez nie ja spadłam ponownie na ziemię, tylko, że 
tym razem bardziej bolała mnie pupa.  Gdy przytulasy się skończyły, bawiłam się ze wszystkimi szczurami (dobra, tymi młodymi) w chowanego, berka itp. Szczury zawsze chodzą wcześniej spać, dlatego gdy tylko słońce zaczęło zachodzić, wszystkie z nich pochowały się w norkach. Rico też chciał położyć się z kolegami w ich domkach, więc dlatego obrócił się do mnie z pytającą miną. Pokiwałam mu na znak, że się zgadzam. Ja i Grace gadałyśmy jeszcze do późna i poszłyśmy spać, gdy już nocne niebo było zapełnione gwiazdami.
           Rano Grace chciała jak najszybciej wyruszyć, ale zatrzymał ją Rico. Mój szczurek chciał się jeszcze pobawić, więc skierował swoją słodziuśną minkę do nimfy. Czemu Grace zawsze ulega minie Rico, a mojej nigdy??? To jest nie fair. Za ten czas gdy ja i zwierzaki się bawiliśmy (no dobra, wielbłąd spał) Grace poszła pozbierać trochę warzyw i owoców na drogę. 
           Wyruszyliśmy z powrotem na północ znacznie później, niż zaplanowała to sobie moja opiekunka. Dlatego nie dotarliśmy na miejsce przed zachodem słońca. Trochę przeze mnie, a znacznie więcej przez Rico (dobra, to przeze mnie, ale szczur też maczał w tym łapy).
        Mogłabym mieszkać w Ogrodach. Tam jest tak pięknie. Wszędzie są kwiaty, krzewy i pojedyncze drzewa, są także małe wydeptane dróżki aby przechadzać się i podziwiać wiele gatunków kwiatów. Zatrzymałyśmy się w małej, rozlatującej się chatce. Przez jej dziurawe okno na północnym zachodzie było widać w oddali krzaczasty, wysoki prawie do nieba mur doliny Wodospadu Prawdy.
            Rano jedząc śniadanie zapytałam Grace :
- Już nie wytrzymam, Grace, powiedz mi, gdzie jedziemy.
- Ech... no dobra. Co roku Strażniczka Ziemi wybiera z całego królestwa 8 nimf do zwiedzenia doliny Wodospadu Prawdy. Po prostu zostałaś wybrana przez władczynię, dlatego jeszcze dziś zobaczysz wodospad.- Odpowiedziała Grace, czując wyraźną ulgę w głosie.
- Naprawdę zobaczę Strażniczkę? Czemu mi tego nie powiedziałaś?? - Zaczęłam skakać i krzyczeć z jedzeniem w buzi. - Ej tak w ogóle, to jak ona ma na imię? - spytałam.
- Szczerze, nie wiem - odpowiedziała Grace
- Naprawdę, jesteś przewodniczą rady Miasta Baobabów i nie wiesz jak ma na imię Strażniczka? 

- Powiedziałam nieco zdziwiona. W końcu przestałam się przejmować imieniem Strażniczki i zaczęłam skakać po chatce ze szczęścia. Stara podłoga domku skrzypiała gdy stawiałam na niej kroki, aż w końcu BUUUM!!! Deski się załamały a ja wpadłam do dziury, trzymając się tylko rękami. Grace szybko wstała z krzesła i wyciągnęła mnie z dziury.
- Lepiej już ruszajmy, zanim do końca zniszczysz chatkę.
Jadąc na Rico podziwiałam kwiaty rosnące wokół mnie. W oddali było widać rzekę Luwins***, która wychodzi zza muru doliny. Zastanawiałam się przy okazji, czemu Ogrody nazywają się Ogrodami, skoro one bardziej przypominają łąkę. Kwiaty dbają same o siebie.
  Mur z każdą sekundą stawał się coraz większy. W końcu zsiadłam z Rico i stanęłam przed krzewiastym murem. Skierowałam głowę ku niebu próbując dostrzec jego koniec, ale mur zdawał się dotykać nieba.

- Gaja, pamiętaj, nie zadawaj głupich pytań. Nie wiesz, jaki charakter ma Strażniczka. Pamiętaj się przywitać - przypominała mi Grace, jednocześnie się trochę niepokojąc. Nimfy ochronne otworzyły mur swą mocą. Przekroczyłam granicę doliny i zaczęłam biec. W oddali za sobą usłyszałam głos opiekunki :

- Mur się otworzy wtedy, kiedy będziesz miała wracać! Dobrze?!
            Mur się zamknął, ja biegnąc wciąż nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. W końcu się zatrzymałam. Przed sobą zobaczyłam wodospad (Wodospad Prawdy miał trzy różne wyjścia, ale był jeden główny największy znajdujący się na samym środku. Wszystkie trzy tworzą małe jeziorko). Dolina Wodospadu to miejsce nie występujące nigdzie indziej na świecie. Jest jedyna w swoim rodzaju. Nawet żadne miejsce w Królestwie Ziemi tak nie wygląda. Jest tam wiele roślin których świat nie zna. Dolina wygląda jak dżungla tylko z bardzo dużą ilością kolorowych roślin. Co chwila widziałam zwierzęta chodzące koło mnie. Z jednej strony to miejsce było zachwycające, piękne, magiczne ale z drugiej czułam się tak jakbym kiedyś już tu była, i to nie było dla mnie aż tak zdumiewające.
            O dziwo nikt po mnie nie przyszedł. Zaczęłam przechadzać się po dolinie, a zwierzęta tam mieszkające szły za mną. To wszystko było piękne ale dziwne. Nigdy zwierzęta do mnie nie przychodziły, gdy tylko mnie zobaczyły, a te zdawały się mnie znać.
            Zobaczyłam, że mur zaczął się otwierać. Powolnymi krokami ruszyłam w stronę wyjścia.
           W drodze powrotnej opowiadałam Grace o wszystkim co tam zobaczyłam. Wspomniałam jej także, że nie zobaczyłam Strażniczki, ale ona zdawała się tym nie dziwić.
            Wróciłyśmy po trzech dniach do Miasta Baobabów. Przez całą drogę miałam spuszczoną głowę, dopóki nie zaczęłyśmy się zbliżać do Malinki. Przed baobabem zobaczyłam Wielbłąda Lasu, a przed nim Lirę.
Na jej sam widok na mojej twarzy zakwitł uśmiech. Pośpiesznie zeszłam z Rico i najszybciej jak mogłam, pobiegłam w stronę kuzynki. Wpadłam na nią i runęłyśmy na ziemię. Przytulając się tarzałyśmy się w trawie.
Grace na sam widok mnie szczęśliwej się uśmiechnęła.

_________________________________________________________________
* Wielbłąd lasu - wielbłąd który może podróżować w każdym klimacie. W przeciwieństwie do zwykłego wielbłąda więcej je i potrzebuje dużo snu. Na końcach nóg ma lekko zieloną sierść.
** Piksy -. kiedyś, za czasów 500 Ery jeszcze zwyczajne nieśmiertelne nimfy, ale przez przeciwności losu zostały skurczone, bez mocy, lecz obdarowane skrzydłami i nadnaturalną szybkością. Mają około 50 cm wzrostu
*** Jedyna rzeka w królestwie ziemi. Zaczyna się u stóp Wodospadu Prawdy, zaś Wodospad Prawdy znajduje się na granicy Królestwa Wody i Królestwa Ziemi.



Dżungla

Sady
Ogrody


Dolina Wodospadu Prawdy ( i trzy wyjścia wodospadu ) Główne wyjście   Drugie wyjście  Trzecie wyjście


Piksy

        

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 5 - Kruk

Era 1000
6 lat po śmierci 999 Czterech Żywiołów
Aqua

 Od tamtego wydarzenia minęły trzy miesiące, a ja nadal nie mogę zapomnieć. Mimo iż spotkanie trwało jedynie kilka chwil, te dwie dziewczynki głęboko zapadły mi w pamięć. Niby zwyczajne, a jednak...coś w nich było.
 A ja? Ja chyba też nie jestem zwykłym magiem. Czasem udaje mi się coś zamrozić, kiedy emocje przybierają na sile. A lód jest przecież mocą Strażniczki Wody. Lecz ja nie mogę nią być, bo Władczynie Żywiołów* od razu po urodzeniu trafiają do legendarnego miejsca, Seliganyon, gdzie szkolą się razem na potężnych magów. Wracają do Lyriany dopiero po ukończeniu dwunastu lat. Ujawniają się wtedy światu jakąś ceremonią zjednoczenia. Przynajmniej tak mi powiedziała Reyna. Ja ponoć zostałam pobłogosławiona, i przez to jestem potężniejsza niż inni magowie wody.
 Więc obecne Strażniczki pewnie są w Seliganyon i ćwiczą. Ale szkolą tylko magię oraz ducha - słyszałam od mojej opiekunki, że cielesna kondycja ostatnich Władczyń była fatalna. Dlatego właśnie ja uczę się również stylów walki bez użycia magii. Nie chcę polegać tylko na niej...

 Tej nocy Reyna pojechała na jakieś spotkanie, więc nikt się mną nie opiekował. Zostałam sama w Kaplicy. Już wiele razy byłam zdana na siebie, nawet na kilka tygodni... Jednakże tym razem nie mogłam zasnąć. Zbyt dużo myśli tłoczyło się w mojej głowie, a w pokoju było duszno i zupełnie ciemno. Brakowało mi powietrza. Otworzyłam okno i wyszłam przez nie. Wiedziałam, gdzie można się oprzeć nogą i chwycić ręką. Tyle razy wspinałam się po tej skale... W końcu ześlizgnęłam się na ziemię. Głęboko odetchnęłam świeżym, nocnym powietrzem. Wydawało mi się, że poczułam zapach dymu. Olałam to. Nudziło mi się, więc postanowiłam przejść się po lesie. Ryzyko zgubienia się było minimalne, ponieważ znałam każdy jego zakątek. Wchodząc pomiędzy dwa spróchniałe drzewa, usłyszałam krakanie. Tego nie olałam, bowiem kruki żyły tylko i wyłącznie w Mglistych Górach na ziemiach Królestwa Powietrza. Zatem, to było trochę dziwne, że jeden z nich przyleciał aż tu. 
 Tymczasem ja dotarłam na polankę i wzdrygnęłam się. Na pniu zwalonego drzewa siedział duży, czarny ptak. Na jego piórach tańczyły srebrzyste refleksy ze światła odbijanego przez księżyc. Dziób był ugięty w dół, przypominał mi mój sierpowaty sztylet. A matowe oczy wpatrzone we mnie.
 To musiał być ten kruk.
 Stałam przez chwilę bez ruchu. Gdy niepewnie postąpiłam krok do przodu, kruk zerwał się do lotu. Nie chciałam go zgubić, więc od razu ruszyłam w pogoń. Nie tylko dlatego, że byłam podejrzliwa, skąd się tu znalazł, ale również zafascynowana. Pierwszy raz widziałam takiego ptaka. Co chwilę potykałam się, zaplątywałam w pajęczyny i raniłam ostrymi kolcami roślin, lecz nie rezygnowałam z pościgu. Byłam chyba po drugiej stronie lasu, gdzie moja orientacja w terenie była o wiele mniejsza. Nie zwracałam na to uwagi. W końcu kruk zaczął się zniżać. Po raz drugi rozpoznałam zapach dymu, o wiele silniejszy niż przedtem. Poczułam lekki niepokój. Mimo to nadal podążałam za krukiem.  Nagle zniknął mi z oczu gdzieś w gęstwinie. Opanowała mnie beznadzieja. Nie dość, że głupio podążyłam za krukiem, to jeszcze mi umknął. A kiedy Reyna wróci, z pewnością skądś się dowie, co zrobiłam i srogo mnie ukarze. Zbliżyłam się do najbliższego drzewa, palcami zbadałam, gdzie rośnie mech i udałam się na zachód. Zwiesiłam głowę. Kary Reyny były okropne.
 W pewnym momencie uderzyłam o coś miękkiego. Przewróciłam się na ziemię wraz z tym czymś. To coś okazało się być człowiekiem, chłopcem starszym ode mnie pewnie o kilka lat. Szybko wstał i podał mi rękę, ale ja wolałam podnieść się sama. Nie ufałam mu. Pachniał dymem. Miał czarne włosy, szare oczy, brzydką bliznę na policzku oraz potargane ubranie. Ale pewnie sama nie wyglądałam lepiej z liśćmi między potarganymi włosami, zadrapaniami po kolcach i pajęczynami. 
 Zmarszczył brwi.
 - Co robisz tutaj sama?
 - Nie interesuj się tym... - miałam już odejść, ale zobaczyłam kruka, który wylądował na ramieniu chłopca. Szeroko otworzyłam oczy.
 - To twój kruk?
 Chłopiec uśmiechnął się lekko.
 - Owszem. Nigdy nie widziałaś żadnego? Są naprawdę inteligentne.
 - Jak udało ci się go złapać i oswoić? - byłam bardzo ciekawa. Chłopiec pokręcił głową i powiedział:
 - Opowiem ci o tym przy ognisku. Tutaj musi być ci zimno - spojrzał wymownie na moje bose stopy. Zaraz, co on powiedział? Przy ognisku? Przecież nienawidziłam ognia. Za każdym razem, gdy musiałam go wzniecić, bałam się możliwości pożaru. Wolałam marznąć.
 - Ja... nie przepadam za ogniem...
 Chłopiec spojrzał na mnie drwiąco.
 - Czyżby? Pamiętasz może nauki Królestwa Wody? Jedna z nich brzmiała chyba tak: "Gdy pokonasz słabości, staniesz się niezwyciężony". Chyba że jesteś podróżnikiem i nie pochodzisz stąd?
Skrzywiłam się, ale zaraz uniosłam głowę i posłałam chłopcu wyzywające spojrzenie.
 - Kim ty w ogóle jesteś?
 - Mam na imię Vaner, Aquo.
 Nie przypominam sobie, abym mu się wcześniej przedstawiała... Coś było nie tak.
 Gdy miałam się go o to spytać, akurat dotarliśmy do obozowiska wśród krzaków. Vaner postawił namiot stał pod drzewem, linki przywiązał do korzeni. Gałęzie poustawiał tak, aby z daleka nie można było dostrzec obozu. W środku małego kręgu z kamieni tliły się resztki sczerniałych gałązek oraz liści. 
 Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie, nie mogłam utrzymać równowagi. 
 - Co się dzieje? - spytał zaniepokojony Vaner. Jego głos dochodził do mnie z oddali. Zapadłam się w ciemność...

 Wioska staje w płomieniach. Ludzie próbują ugasić ogień, jednakże zabrakło im wody. Do osady wkraczają żołnierze. Zabjają każdego stojącego im na drodze. Nieistotne czy to mężczyzna, kobieta lub dziecko. Słychać okrzyki przerażenia, bólu i rozpaczy. Każdy drży o swoje życie, lecz nie może nic zrobić. Budynki rozsypują się w proch. Dookoła leżą porozrzucane ludzkie trupy. Mnóstwo krwi. 
 Po chwili jest zupełnie cicho. W tej wiosce nie ma już ani jednego żywego człowieka. Wojsko idzie dalej, osiągnie swój cel niezależnie od ilości ofiar.
 Zaś na szczątkach siedzi czarny kruk.

 Zamrugałam oczami. Byłam cała mokra. Nade mną schylał się Vaner. Gwałtownie wstałam.
 - Czemu mnie oblałeś wodą? - zapytałam, oskarżycielsko celując w niego palcem. 
 - Na kilka minut zemdlałaś, nie mogłem cię obudzić - odpowiedział rozbawiony chłopiec. - A teraz się wytrzyj, bo zachorujesz. 
 Podał mi kawałek materiału. Wytarłam dokładnie twarz, ramiona i włosy. Miałam niejasne przeczucie, że zapomniałam o czymś bardzo ważnym. Wyżęłam mokrą szmatkę i oddałam Vanerowi. 
 - Obiecałeś mi, że opowiesz o kruku.
 - Zgoda.
Jego historia była dosyć długa. Mówił o tym, jak kiedyś razem z ojcem wyjeżdżał w góry. Pewnego razu zgubili się. Zabrakło im jedzenia, musieli więc spożywać owoce i korzonki. Któregoś dnia znaleźli małego kruka ze złamanym skrzydłem. Chcieli go upiec i zjeść, ale mimo tego, że kruk nie mógł latać, nadal był bardzo szybki i zwinny. Wymykał im się z rąk. Gonili go bardzo długo, a ptak doprowadził ich do polany, na której odpoczywało stado jeleni. Vaner wraz z ojcem upolowali jednego z nich, a kruka przygarnęli. Nazwali go Fether.
 Vaner wspaniale umiał opowiadać, więc nie przerywałam. Pod koniec jedno pytanie przyszło mi do głowy.
 - Gdzie jest teraz twój ojciec?
Chłopiec uśmiechnął się.
 - W domu. Obecnie nie ma czasu na podróże.
 - Aha. Więc podróżujesz sam?
 - Dokładnie. A ty, Aquo... czemu przyszłaś tu sama, w środku nocy?
 - Mieszkam w pobliżu, i... - nie chciałam przyznać, że się zgubiłam - zobaczyłam twojego kruka. Chciałam się dowiedzieć, co on tu robi. Wiesz, przecież one mieszkają w Królestwie Powietrza... W każdym razie, pobiegłam za nim i wpadłam na ciebie.
 - Mieszkasz sama?
 - Yyy, nie, z... przyjaciółką - wolałam nie ujawniać, że moją opiekunką jest nimfa.
 - A twoi rodzice? - zapytał cicho.
 - Zginęli tuż po moich narodzinach.
 - Przykro mi. 
 - Nieważne. Nawet nie wiem, kim byli.
 - Ach tak... Czy twoja przyjaciółka nie będzie się martwić, jeśli całą noc będziesz poza domem? Za dwie godziny jest świt.
 - Serio? Muszę iść! - krzyknęłam. - Zobaczymy się niedługo?
 - Nie sądzę. Niedługo wyruszam w nową podróż. 
 - Rozumiem... - powiedziałam smutno. Brakowało mi towarzystwa ludzi. Nigdy nie miałam przyjaciół, a teraz ta szansa bezpowrotnie się ulotniła. Jednak nie pozostawało mi nic innego, jak tylko się z tym pogodzić. Wstałam.


- Żegnaj - Vaner pomachał mi ręką, a Fether zaskrzeczał. Uśmiechnęłam się szeroko. Miło było mieć przyjaciela, choćby na kilka godzin. 

 Przedzierając się przez las w stronę Kaplicy zauważyłam pierwsze promienie słońca. Przyśpieszyłam. Gdy już dotarłam pod Czarną Skałę, byłam tak zmęczona, że po prostu opadłam na trawę, obserwując wschód słońca... i zasnęłam.

 Kiedy się wreszcie obudziłam, znowu była noc. Reyna siedziała przy moim łóżku. Przykładała mi do twarzy mokry kawałek materiału. Jej twarz wyrażała zarówno zmartwienie, jak i złość. 
 - Gdzie poszłaś w nocy i po co? Pamiętasz, co ci mówiłam? Tyle razy cię ostrzegałam, żebyś nie wychodziła na samotne wyprawy w nocy! Wiesz przecież, że w Królestwie Wody po zmroku ostatnimi czasy nie jest bezpiecznie! Aquo, czy to do ciebie dotarło? Mogłaś umrzeć, Aquo, umrzeć!
Pół godziny później, po skończonym monologu Reyna oznajmiła mi, że zostałam przeklęta**. 
 - Jak to?! - wykrzyknęłam. Szeroko otworzyłam oczy. Czyżby Vaner mnie przeklął? Ale to niemożliwe żeby odbył rytuał, przecież aby to zrobić, potrzeba ogromnej wiedzy i potężnej mocy! Pomyślałam o chwili, gdy spałam pod Czarną Skałą. Może wtedy ktoś... zdobył pióro Fethera i mnie przeklął? To by oznaczało, że Vaner i Fether są w niebezpieczeństwie, a...
 - Uspokój się, Aquo.
 Natychmiast przybrałam obojętną minę. Starałam się, aby Reyna nie dostrzegła moich wyrzutów sumienia. Od razu zaczęłaby coś podejrzewać. 
 Tymczasem nimfa wskazała na moją prawą dłoń. Była owinięta w bandaże. Bałam się to zrobić, lecz musiałam. Powoli odwinęłam materiał... i nie zauważyłam na ręce żadnych zmian. Reyna westchnęła. Chwyciła i obróciła moją dłoń tak, abym widziała jej spodnią stronę. 
Wrzasnęłam.
Na środku został strupek po niewielkim nakłuciu. Był czarny jak heban. A wokół niego plątały się równie czarne naczynia krwionośne. 
 - M-moja krew... zmienia kolor? Niedługo cała taka będę?! Umrę? - głos mi drżał, po policzku spłynęła łza.
  - Mogłabyś umrzeć, Aquo. Ale ja znam potężne zaklęcia, które zatrzymały klątwę. Działają do śmierci uzdrowiciela. Masz szczęście, że jestem nieśmiertelna. Niestety, nie da się jej całkowicie usunąć. To, co widzisz, na zawsze ci pozostanie.
 Wzdrygnęłam się.


  - Normalnie klątwa może się rozrastać nawet kilka lat. W twoim przypadku działała znacznie szybciej. Dotarłam do Kaplicy znacznie później, niż się spodziewałam. Zatrzymałam klątwę i przeniosłam cię tutaj. Leżysz już tu tydzień. Musisz się cieszyć, że żyjesz, i wyciągnąć wnioski. Tamtej nocy popełniłaś mnóstwo błędów i przyznaję - zawiodłam się na twoim zdrowym rozsądku. Ale w końcu masz tylko sześć lat... Skoro jesteś dzieckiem, nie powinnam była traktować cię jak dorosłą osobę.
 Spojrzałam prosto w jej błękitne oczy bez źrenic.
 - To prawda. Mam tylko sześć lat. Może powinnaś traktować mnie jak zwykłe dziecko. Przepraszam, że wymknęłam się stąd bez twojej zgody. Już więcej tego nie zrobię...
 Reyna uśmiechnęła się do mnie ciepło.
 - To jest Aqua, którą znam. Masz w sobie coś z buntowniczki, dziewczyno, ale potrafisz się dobrze zachowywać.
 Raz jeszcze spojrzałam na moją dłoń i wzdrygnęłam się.
 - Nie mogłabyś tego wyciąć?
 - Przykro mi, za bardzo się rozrosło.
 Skrzywiłam się.
 - Nie chcę tego nigdy więcej widzieć.
 Reyna zastanawiała się chwilę.
 - Poczekaj, za chwilę wrócę.
  Wróciła z szarą, skórzaną rękawiczką bez palców i mi dała. Założyłam ją. 
 - Świetna - uśmiechnęłam się do nimfy.
 - Cieszę się. A teraz Aquo, musisz wypocząć.
 - Przecież spałam przez tydzień - zdziwiłam się. 
 - Przez klątwę miałaś gorączkę i nie spałaś, tak jak powinnaś. Teraz naprawdę musisz odpocząć. Proszę, potraktuj to poważnie. Inaczej nie wrócisz szybko do zdrowia.
 Kiwnęłam głową. Nimfa uchyliła okno i wyszła.
Zamknęłam oczy. Reyna miała rację, byłam bardzo zmęczona.
 A śnił mi się czarny kruk.
_____________________________
*Każda płeć może być magiem, ale tylko kobiety są Władczyniami Czterech Żywiołów.
**Przeklina się kogoś przy pomocy pióra kruka. Nakłuwa się jego końcem osobę, którą chce się przekląć, aby koniuszek dotarł do krwi. Później rzuca się na nią potężne zaklęcia. W ten sposób czarna magia powoli przenika do jej ciała. Pod koniec ta osoba albo wariuje, albo umiera, albo czarna magia przejmuje nad nią kontrolę. Rzadziej bywa, że ktoś przejmuje kontrolę nad magią.

Kruk 
_____________________________
No dobrze, mam nadzieję, że ten rozdział wyszedł mi chociaż trochę. Wytykajcie błędy, nie obrażę się. Poprawię, co trzeba. Chcę, żeby Wam się przyjemnie czytało xD

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 4 - Inne życie



6 lat po śmierci 999 Czterech Żywiołów
Przeczesałam palcami moje długie, ciemne włosy i spojrzałam na śpiącego u mojego boku szkarłatnego smoka. Był jeszcze młody, miał raptem sześć lat. Jak na smoka to śmiesznie mało. Nie miał nawet wykształconych do końca skrzydeł, a jego łuski nie były jeszcze takie twarde jak u starszych smoków. O ile ktoś w ogóle widział kiedyś smoka. Albo był przez nie wychowywany, tak jak ja.
Devan powiedział, że żaden człowiek od dawna nie widział smoka, więc myślą, że wyginęły. Ale to nieprawda. Smoki nadal żyją, są tylko dobrze zamaskowane. Na przykład udają jaszczurkę. Ale to tylko te mniejsze. Duże smoki, jak on lub Hire (no, Hire nie jest może duży, ale jak dorośnie) udają wzgórza lub osiadają w trudno dostępnych miejscach, jak wygasłe (lub nie) wulkany lub dna jezior i mórz.
Hire poruszył się niespokojnie po czym otworzył oczy odsłaniając żółte tęczówki. Uśmiechnęłam się do siebie. Takie same jak moje.
- I z czego rżysz? - usłyszałam nieco jeszcze piskliwy głos Hire.
- Z ciebie - odpowiedziałam również w mowie smoków. Hire prychnął i podniósł się, a za nim ja. Byliśmy mniej więcej równego wzrostu. Z tym, że on miał proporcje ciała smoka, a ja człowieka. Poza tym niewiele się różniliśmy. Oboje umieliśmy wzniecać ogień, oboje musieliśmy polować na nasz obiad, w końcu oboje mieliśmy złote oczy. Tak więc można było powiedzieć, że byliśmy rodzeństwem.
Przekomarzalibyśmy się pewnie jeszcze długo, ale Devan jednym nieco głośniejszym sarknięciem (sarknięciem? To inna nazwa srania?) przywrócił nas do porządku. Chcąc nie chcąc, musieliśmy być posłuszni. On był tu największy.
- Zamiast marnować czas na głupoty, upolowalibyście coś. Pora na śniadanie.
Jękneliśmy, ale posłusznie wywlekliśmy się z groty i udaliśmy się w stronę lasu. Tutaj się rozdzieliliśmy. Łatwiej polować w pojedynkę .
Poszłam w głąb lasu, uważnie stawiając kroki, tak jak nas uczył Devan , jednocześnie starając się wychwycić jakiś szelest świadczący o potencjalnej ofierze. Po kilku okrążeniach zaczęłam się niecierpliwić, szukałam jednak nadal, wiedząc, że lepiej nie wracać bez posiłku .
Wreszcie usłyszałam jakiś trzask. Zacisnęłam dłoń na rękojeści sztyletu i najciszej jak potrafiłam zaczęłam zbliżać się w stronę, z której dochodził, zatrzymując się co kilka kroków i nasłuchując. Odgarnęłam liście i zobaczyłam zająca, który złapał się w sidła zastawione tutaj jakiś już czas temu. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i wyswobodziłam krwawiące zwierzę, po czym w starając się zagłuszyć wyrzuty sumienia szybkim, pewnym ruchem ukróciłam jego cierpienia.
Już w dobrym humorze wróciłam do groty, gdzie Hiro, który zdążył już wrócić i Devan pałaszowali już swoje zdobycze. Ja także zaczęłam przygotowywać moją - zaczęłam obierać królika ze skóry, szło mi to jednak topornie. Próbowałam naostrzyć sztylet, ale nawet wtedy skóra za wszelką cenę nie chciała się rozstać ze swym właścicielem. Po pół godzinie mozolnego skrobania, drapania, a nawet  proszenia, skóra nie chciała ustąpić. Byłam zła, zmęczona i co najważniejsze - głodna. Zacisnęłam dłoń na rękojeści sztyletu, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy bezsilności .
- Możesz to zrobić inaczej - przy mnie pojawił się Hiro, który już dawno skończył swój posiłek.
- Niby jak? - mruknęłam zła, na co Hiro jednym, szybkim ruchem łapy rozdzielił zająca na pół, ukazując mięso w środku.
- Teraz większe kawałki możesz wyciąć, a z reszty zrobić sobie ubranie.
- Bardzo śmieszne - mruknęłam, jednocześnie wykrawając płaty mięsa i nabijając je na patyki, które później wbijałam w ziemię - Dzięki - mruknęłam, gdy wszystko było już gotowe. Pozostawało tylko rozpalić ogień. To lubiłam. Czujesz lekkie mrowienie, potem ciepło rozchodzące się od opuszków  palców i masz ogień. Proste, nie?
Po posiłku poczułam przypływ nowych sił. Nie przepadałam co prawda za zabijaniem i późniejszym oporządzaniem leśnych zwierząt, ale na ryby byłam z kolei zbyt niecierpliwa i ruchliwa . Udawało mi się czasami jakąś złapać, ale tylko wtedy, gdy z nudów zwyczajnie przysnęłam. Oprócz tego jadałam też rozmaite owoce, ale raczej w okresie letnim, a i to nie zawsze - w lesie trudno było znaleźć coś konkretnego. Już prędzej w okolicach rzeki, ale nie chodziłam tam za często - głównie w nocy, bo to miejsce było bliżej siedzib ludzkich, a Devan nie chciał puścić mnie samej.
Podsumowując, nie żyło mi się wcale tak źle, jak można by przypuszczać, patrząc na to, kto mnie wychowywał . Wiedziałam, że nie jesteśmy połączeni więzami krwi, bo i jak, ale nie przeszkadzało mi to. Devan stwierdził, że przyjęłam to bardzo dobrze, ale to może kwestia tego, że powiedział mi tak wcześnie. W ogóle twierdzi, że jestem bardzo dojrzała jak na swój wiek, ale nie wiem jeszcze, o co mu chodzi. Wielu rzeczy nie wiem, ale Devan powiedział, że wszystko w swoim czasie. Nie lubię czekać. Lubię być w ruchu, dlatego większość czasu spędzam z Hiro na zewnątrz, nierzadko w lesie. Gdy nikt nie patrzy, próbuję robić różne rzeczy z ogniem. U mnie wydobywa się z rąk, a nie z ust, tak jak u Hiro i Devana. Ten drugi powiedział, żebym się tym na razie nie przejmowała, ani nie próbowała używać ognia, gdy nie patrzy, mam jednak wrażenie, że nie spodziewa się wcale, że się do tego zastosuję. Zupełnie, jakby wiedział cos, czego ja nie wiem. Mam nadzieje, że to też mi kiedyś powie.
______________ ___________________________________________________________________
Heeeej! Z tej strony biedna, uciemiężona Akinot! Dawno się nie eee.. widzieliśmy?? W każdym bądź razie napisałam krótki rozdzialik ( z jak widzicie komentarzem Airy, jednynym, który nadawał się do pokazania ludziom), chociaż z początkowego założenia miałam zacząć pisać w środku akcji, ale cóż.. w każdym bądź razie dzięki za przeczytanie rozdziału, i do zobaczenia(?) za trzy posty.