Era 1000
6 lat po śmierci 999 Czterech Żywiołów
Aqua
Od tamtego wydarzenia minęły trzy miesiące, a ja nadal nie mogę zapomnieć. Mimo iż spotkanie trwało jedynie kilka chwil, te dwie dziewczynki głęboko zapadły mi w pamięć. Niby zwyczajne, a jednak...coś w nich było.
A ja? Ja chyba też nie jestem zwykłym magiem. Czasem udaje mi się coś zamrozić, kiedy emocje przybierają na sile. A lód jest przecież mocą Strażniczki Wody. Lecz ja nie mogę nią być, bo Władczynie Żywiołów* od razu po urodzeniu trafiają do legendarnego miejsca, Seliganyon, gdzie szkolą się razem na potężnych magów. Wracają do Lyriany dopiero po ukończeniu dwunastu lat. Ujawniają się wtedy światu jakąś ceremonią zjednoczenia. Przynajmniej tak mi powiedziała Reyna. Ja ponoć zostałam pobłogosławiona, i przez to jestem potężniejsza niż inni magowie wody.
Więc obecne Strażniczki pewnie są w Seliganyon i ćwiczą. Ale szkolą tylko magię oraz ducha - słyszałam od mojej opiekunki, że cielesna kondycja ostatnich Władczyń była fatalna. Dlatego właśnie ja uczę się również stylów walki bez użycia magii. Nie chcę polegać tylko na niej...
Tej nocy Reyna pojechała na jakieś spotkanie, więc nikt się mną nie opiekował. Zostałam sama w Kaplicy. Już wiele razy byłam zdana na siebie, nawet na kilka tygodni... Jednakże tym razem nie mogłam zasnąć. Zbyt dużo myśli tłoczyło się w mojej głowie, a w pokoju było duszno i zupełnie ciemno. Brakowało mi powietrza. Otworzyłam okno i wyszłam przez nie. Wiedziałam, gdzie można się oprzeć nogą i chwycić ręką. Tyle razy wspinałam się po tej skale... W końcu ześlizgnęłam się na ziemię. Głęboko odetchnęłam świeżym, nocnym powietrzem. Wydawało mi się, że poczułam zapach dymu. Olałam to. Nudziło mi się, więc postanowiłam przejść się po lesie. Ryzyko zgubienia się było minimalne, ponieważ znałam każdy jego zakątek. Wchodząc pomiędzy dwa spróchniałe drzewa, usłyszałam krakanie. Tego nie olałam, bowiem kruki żyły tylko i wyłącznie w Mglistych Górach na ziemiach Królestwa Powietrza. Zatem, to było trochę dziwne, że jeden z nich przyleciał aż tu.
Tymczasem ja dotarłam na polankę i wzdrygnęłam się. Na pniu zwalonego drzewa siedział duży, czarny ptak. Na jego piórach tańczyły srebrzyste refleksy ze światła odbijanego przez księżyc. Dziób był ugięty w dół, przypominał mi mój sierpowaty sztylet. A matowe oczy wpatrzone we mnie.
To musiał być ten kruk.
Stałam przez chwilę bez ruchu. Gdy niepewnie postąpiłam krok do przodu, kruk zerwał się do lotu. Nie chciałam go zgubić, więc od razu ruszyłam w pogoń. Nie tylko dlatego, że byłam podejrzliwa, skąd się tu znalazł, ale również zafascynowana. Pierwszy raz widziałam takiego ptaka. Co chwilę potykałam się, zaplątywałam w pajęczyny i raniłam ostrymi kolcami roślin, lecz nie rezygnowałam z pościgu. Byłam chyba po drugiej stronie lasu, gdzie moja orientacja w terenie była o wiele mniejsza. Nie zwracałam na to uwagi. W końcu kruk zaczął się zniżać. Po raz drugi rozpoznałam zapach dymu, o wiele silniejszy niż przedtem. Poczułam lekki niepokój. Mimo to nadal podążałam za krukiem. Nagle zniknął mi z oczu gdzieś w gęstwinie. Opanowała mnie beznadzieja. Nie dość, że głupio podążyłam za krukiem, to jeszcze mi umknął. A kiedy Reyna wróci, z pewnością skądś się dowie, co zrobiłam i srogo mnie ukarze. Zbliżyłam się do najbliższego drzewa, palcami zbadałam, gdzie rośnie mech i udałam się na zachód. Zwiesiłam głowę. Kary Reyny były okropne.
W pewnym momencie uderzyłam o coś miękkiego. Przewróciłam się na ziemię wraz z tym czymś. To coś okazało się być człowiekiem, chłopcem starszym ode mnie pewnie o kilka lat. Szybko wstał i podał mi rękę, ale ja wolałam podnieść się sama. Nie ufałam mu. Pachniał dymem. Miał czarne włosy, szare oczy, brzydką bliznę na policzku oraz potargane ubranie. Ale pewnie sama nie wyglądałam lepiej z liśćmi między potarganymi włosami, zadrapaniami po kolcach i pajęczynami.
Zmarszczył brwi.
- Co robisz tutaj sama?
- Nie interesuj się tym... - miałam już odejść, ale zobaczyłam kruka, który wylądował na ramieniu chłopca. Szeroko otworzyłam oczy.
- To twój kruk?
Chłopiec uśmiechnął się lekko.
- Owszem. Nigdy nie widziałaś żadnego? Są naprawdę inteligentne.
- Jak udało ci się go złapać i oswoić? - byłam bardzo ciekawa. Chłopiec pokręcił głową i powiedział:
- Opowiem ci o tym przy ognisku. Tutaj musi być ci zimno - spojrzał wymownie na moje bose stopy. Zaraz, co on powiedział? Przy ognisku? Przecież nienawidziłam ognia. Za każdym razem, gdy musiałam go wzniecić, bałam się możliwości pożaru. Wolałam marznąć.
- Ja... nie przepadam za ogniem...
Chłopiec spojrzał na mnie drwiąco.
- Czyżby? Pamiętasz może nauki Królestwa Wody? Jedna z nich brzmiała chyba tak: "Gdy pokonasz słabości, staniesz się niezwyciężony". Chyba że jesteś podróżnikiem i nie pochodzisz stąd?
Skrzywiłam się, ale zaraz uniosłam głowę i posłałam chłopcu wyzywające spojrzenie.
- Kim ty w ogóle jesteś?
- Mam na imię Vaner, Aquo.
Nie przypominam sobie, abym mu się wcześniej przedstawiała... Coś było nie tak.
Gdy miałam się go o to spytać, akurat dotarliśmy do obozowiska wśród krzaków. Vaner postawił namiot stał pod drzewem, linki przywiązał do korzeni. Gałęzie poustawiał tak, aby z daleka nie można było dostrzec obozu. W środku małego kręgu z kamieni tliły się resztki sczerniałych gałązek oraz liści.
Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie, nie mogłam utrzymać równowagi.
- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony Vaner. Jego głos dochodził do mnie z oddali. Zapadłam się w ciemność...
Wioska staje w płomieniach. Ludzie próbują ugasić ogień, jednakże zabrakło im wody. Do osady wkraczają żołnierze. Zabjają każdego stojącego im na drodze. Nieistotne czy to mężczyzna, kobieta lub dziecko. Słychać okrzyki przerażenia, bólu i rozpaczy. Każdy drży o swoje życie, lecz nie może nic zrobić. Budynki rozsypują się w proch. Dookoła leżą porozrzucane ludzkie trupy. Mnóstwo krwi.
Po chwili jest zupełnie cicho. W tej wiosce nie ma już ani jednego żywego człowieka. Wojsko idzie dalej, osiągnie swój cel niezależnie od ilości ofiar.
Zaś na szczątkach siedzi czarny kruk.
Zamrugałam oczami. Byłam cała mokra. Nade mną schylał się Vaner. Gwałtownie wstałam.
- Czemu mnie oblałeś wodą? - zapytałam, oskarżycielsko celując w niego palcem.
- Na kilka minut zemdlałaś, nie mogłem cię obudzić - odpowiedział rozbawiony chłopiec. - A teraz się wytrzyj, bo zachorujesz.
Podał mi kawałek materiału. Wytarłam dokładnie twarz, ramiona i włosy. Miałam niejasne przeczucie, że zapomniałam o czymś bardzo ważnym. Wyżęłam mokrą szmatkę i oddałam Vanerowi.
- Obiecałeś mi, że opowiesz o kruku.
- Zgoda.
Jego historia była dosyć długa. Mówił o tym, jak kiedyś razem z ojcem wyjeżdżał w góry. Pewnego razu zgubili się. Zabrakło im jedzenia, musieli więc spożywać owoce i korzonki. Któregoś dnia znaleźli małego kruka ze złamanym skrzydłem. Chcieli go upiec i zjeść, ale mimo tego, że kruk nie mógł latać, nadal był bardzo szybki i zwinny. Wymykał im się z rąk. Gonili go bardzo długo, a ptak doprowadził ich do polany, na której odpoczywało stado jeleni. Vaner wraz z ojcem upolowali jednego z nich, a kruka przygarnęli. Nazwali go Fether.
Vaner wspaniale umiał opowiadać, więc nie przerywałam. Pod koniec jedno pytanie przyszło mi do głowy.
- Gdzie jest teraz twój ojciec?
Chłopiec uśmiechnął się.
- W domu. Obecnie nie ma czasu na podróże.
- Aha. Więc podróżujesz sam?
- Dokładnie. A ty, Aquo... czemu przyszłaś tu sama, w środku nocy?
- Mieszkam w pobliżu, i... - nie chciałam przyznać, że się zgubiłam - zobaczyłam twojego kruka. Chciałam się dowiedzieć, co on tu robi. Wiesz, przecież one mieszkają w Królestwie Powietrza... W każdym razie, pobiegłam za nim i wpadłam na ciebie.
- Mieszkasz sama?
- Yyy, nie, z... przyjaciółką - wolałam nie ujawniać, że moją opiekunką jest nimfa.
- A twoi rodzice? - zapytał cicho.
- Zginęli tuż po moich narodzinach.
- Przykro mi.
- Nieważne. Nawet nie wiem, kim byli.
- Ach tak... Czy twoja przyjaciółka nie będzie się martwić, jeśli całą noc będziesz poza domem? Za dwie godziny jest świt.
- Serio? Muszę iść! - krzyknęłam. - Zobaczymy się niedługo?
- Nie sądzę. Niedługo wyruszam w nową podróż.
- Rozumiem... - powiedziałam smutno. Brakowało mi towarzystwa ludzi. Nigdy nie miałam przyjaciół, a teraz ta szansa bezpowrotnie się ulotniła. Jednak nie pozostawało mi nic innego, jak tylko się z tym pogodzić. Wstałam.
- Żegnaj - Vaner pomachał mi ręką, a Fether zaskrzeczał. Uśmiechnęłam się szeroko. Miło było mieć przyjaciela, choćby na kilka godzin.
Przedzierając się przez las w stronę Kaplicy zauważyłam pierwsze promienie słońca. Przyśpieszyłam. Gdy już dotarłam pod Czarną Skałę, byłam tak zmęczona, że po prostu opadłam na trawę, obserwując wschód słońca... i zasnęłam.
Kiedy się wreszcie obudziłam, znowu była noc. Reyna siedziała przy moim łóżku. Przykładała mi do twarzy mokry kawałek materiału. Jej twarz wyrażała zarówno zmartwienie, jak i złość.
- Gdzie poszłaś w nocy i po co? Pamiętasz, co ci mówiłam? Tyle razy cię ostrzegałam, żebyś nie wychodziła na samotne wyprawy w nocy! Wiesz przecież, że w Królestwie Wody po zmroku ostatnimi czasy nie jest bezpiecznie! Aquo, czy to do ciebie dotarło? Mogłaś umrzeć, Aquo, umrzeć!
Pół godziny później, po skończonym monologu Reyna oznajmiła mi, że zostałam przeklęta**.
- Jak to?! - wykrzyknęłam. Szeroko otworzyłam oczy. Czyżby Vaner mnie przeklął? Ale to niemożliwe żeby odbył rytuał, przecież aby to zrobić, potrzeba ogromnej wiedzy i potężnej mocy! Pomyślałam o chwili, gdy spałam pod Czarną Skałą. Może wtedy ktoś... zdobył pióro Fethera i mnie przeklął? To by oznaczało, że Vaner i Fether są w niebezpieczeństwie, a...
- Uspokój się, Aquo.
Natychmiast przybrałam obojętną minę. Starałam się, aby Reyna nie dostrzegła moich wyrzutów sumienia. Od razu zaczęłaby coś podejrzewać.
Tymczasem nimfa wskazała na moją prawą dłoń. Była owinięta w bandaże. Bałam się to zrobić, lecz musiałam. Powoli odwinęłam materiał... i nie zauważyłam na ręce żadnych zmian. Reyna westchnęła. Chwyciła i obróciła moją dłoń tak, abym widziała jej spodnią stronę.
Wrzasnęłam.
Na środku został strupek po niewielkim nakłuciu. Był czarny jak heban. A wokół niego plątały się równie czarne naczynia krwionośne.
- M-moja krew... zmienia kolor? Niedługo cała taka będę?! Umrę? - głos mi drżał, po policzku spłynęła łza.
- Mogłabyś umrzeć, Aquo. Ale ja znam potężne zaklęcia, które zatrzymały klątwę. Działają do śmierci uzdrowiciela. Masz szczęście, że jestem nieśmiertelna. Niestety, nie da się jej całkowicie usunąć. To, co widzisz, na zawsze ci pozostanie.
Wzdrygnęłam się.
- Normalnie klątwa może się rozrastać nawet kilka lat. W twoim przypadku działała znacznie szybciej. Dotarłam do Kaplicy znacznie później, niż się spodziewałam. Zatrzymałam klątwę i przeniosłam cię tutaj. Leżysz już tu tydzień. Musisz się cieszyć, że żyjesz, i wyciągnąć wnioski. Tamtej nocy popełniłaś mnóstwo błędów i przyznaję - zawiodłam się na twoim zdrowym rozsądku. Ale w końcu masz tylko sześć lat... Skoro jesteś dzieckiem, nie powinnam była traktować cię jak dorosłą osobę.
Spojrzałam prosto w jej błękitne oczy bez źrenic.
- To prawda. Mam tylko sześć lat. Może powinnaś traktować mnie jak zwykłe dziecko. Przepraszam, że wymknęłam się stąd bez twojej zgody. Już więcej tego nie zrobię...
Reyna uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- To jest Aqua, którą znam. Masz w sobie coś z buntowniczki, dziewczyno, ale potrafisz się dobrze zachowywać.
Raz jeszcze spojrzałam na moją dłoń i wzdrygnęłam się.
- Nie mogłabyś tego wyciąć?
- Przykro mi, za bardzo się rozrosło.
Skrzywiłam się.
- Nie chcę tego nigdy więcej widzieć.
Reyna zastanawiała się chwilę.
- Poczekaj, za chwilę wrócę.
Wróciła z szarą, skórzaną rękawiczką bez palców i mi dała. Założyłam ją.
- Świetna - uśmiechnęłam się do nimfy.
- Cieszę się. A teraz Aquo, musisz wypocząć.
- Przecież spałam przez tydzień - zdziwiłam się.
- Przez klątwę miałaś gorączkę i nie spałaś, tak jak powinnaś. Teraz naprawdę musisz odpocząć. Proszę, potraktuj to poważnie. Inaczej nie wrócisz szybko do zdrowia.
Kiwnęłam głową. Nimfa uchyliła okno i wyszła.
Zamknęłam oczy. Reyna miała rację, byłam bardzo zmęczona.
A śnił mi się czarny kruk.
_____________________________
*Każda płeć może być magiem, ale tylko kobiety są Władczyniami Czterech Żywiołów.
**Przeklina się kogoś przy pomocy pióra kruka. Nakłuwa się jego końcem osobę, którą chce się przekląć, aby koniuszek dotarł do krwi. Później rzuca się na nią potężne zaklęcia. W ten sposób czarna magia powoli przenika do jej ciała. Pod koniec ta osoba albo wariuje, albo umiera, albo czarna magia przejmuje nad nią kontrolę. Rzadziej bywa, że ktoś przejmuje kontrolę nad magią.
Kruk ♥
No dobrze, mam nadzieję, że ten rozdział wyszedł mi chociaż trochę. Wytykajcie błędy, nie obrażę się. Poprawię, co trzeba. Chcę, żeby Wam się przyjemnie czytało xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz