niedziela, 5 lipca 2015

Wakacje

Tak, nareszcie!
Niestety, przez ten czas rozdziały będą się pewnie ukazywać rzadko lub wcale. Mimo wszystko, każda z nas gdzieś jedzie i nie wiadomo, czy będzie miała czas pisać. Nie wiadomo także, jak będzie po wakacjach, ale się zobaczy.

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 14 - Dzień, gdy wszystko się zmienia

                           
                                                             12 rok ery 1000
                                Ostatni dzień sezonu słońca i pierwszy sezonu wiatru
                                                                    Gaja
                                
   Tak, jutro moje urodziny. Kończę jedenasty rok mojego życia i zaczynam nowy - dwunasty. Najdziwniejsze w tym jest to, że urodziłam się w tym samym dniu co strażniczki. Jutro nareszcie ją spotkam (a tak właściwie wszystkie cztery). Nimfy i magowie z całej stolicy (miasta Baobabów), a nawet zwykli ludzie zaangażowali się w dekorowanie Ogrodów i dróżki na jutrzejszą ceremonię. Miło widzieć, że konflikty pomiędzy zwykłymi ludźmi a magicznymi stworzeniami na ten dzień znikają.

   Grace powiedziała, że idzie na spotkanie rady, więc ja, nie mając co robić, przechadzałam się po mieście. Od czasu do czasu ktoś prosił mnie, abym coś podała.
   W końcu spotkałam Revię*, która razem z opiekunką była na spotkaniu, wracającą do domu. Popędziłam do Malinki aby sprawdzić czy Grace tam na mnie czeka. Niestety nikogo nie było, nawet Rico. Jedynie na łóżku leżała mała karteczka z napisem:

                                                     Najlepsze dopiero przed tobą.
                       
  Pobiegłam szybko do baobabu Grace, który znajdował się po przeciwnej stronie, jakieś dwa drzewa dalej. Nimfy nie było. Pewnie została jeszcze przy stole*, ale na wszelki wypadek postanowiłam zapytać się Merivy. Podeszłam do baobabu obok. Słyszałam przyjaciółkę mojej opiekunki. Nie weszłam do środka, tylko stanęłam obok wejścia, w miejscu gdzie one by mnie nie zauważyły. Po chwili usłyszałam głos Grace.
- Co robisz?
Za mną rozległ się chłopięcy głos. Wystraszyłam się. To był Lori*, trzymał w rękach kosz jeżyn.
- Cicho bądź. Nie widzisz, że podsłuchuję? - odpowiedziałam mu zdenerwowana.
- Wiesz, że tak nie wolno?
Westchnęłam.
- Jak ci dam pohuśtać się na huśtawce, to dasz mi spokój?
- Oczywiście, że tak - powiedział.
- Dobra, to jak wrócę. Czekaj przy Malince. O! I gdybyś zobaczył gdzieś Rico to powiedz mu, żeby wrócił do mojego baobabu! - krzyknęłam (to ostatnie zdanie), bo on już odbiegał.
- Dobra!
Wróciłam do mojego poprzedniego zajęcia.
- Jak myślisz, będzie pasować? - ze środka rozległ się głos Merivy.
- Na pewno - to był głos Grace
Zerknęłam lekko do środka. Meriva trzymała w rękach zielono-białą sukienkę na ramiączkach z paskiem obdzielającym górę od dołu.
- Jak myślisz, poradzi sobie? - Usłyszałam zaniepokojony głos opiekunki.
- Oczywiście, że sobie poradzi. Przecież sama ją wychowałaś. 
O czym one w ogóle mówiły? Przecież Grace wychowała tylko mnie.
- Nie chcę, aby nas opuszczała. 
- Przecież nie opuści.
- No, ale przecież będzie musiała przeprowadzić się do Doliny.
To było bardzo dziwne. Rozumiem, że z dniem urodzin osiągnę pełnoletność, ale to nie znaczy przecież, że muszę się wyprowadzać. Przede wszystkim nie chcę tego robić.
Po chwili ciszy Meriva powiedziała :
- Dasz radę jej to powiedzieć? 
- Muszę, ale boję się, jak to przyjmie. Tyle razy ją okłamywałam.
- O czym wy, do choinki, mówicie!? - wskoczyłam do baobabu, krzycząc.
Nimfy otworzyły szeroko oczy.
- Podsłuchiwałaś? - zapytała Meriva.
- Może tak, może nie. O co chodzi, Grace!?
- Gaj...- Meriva nie dokończyć słowa, bo opiekunka jej przerwała.
- Meriva. Dość, i tak muszę jej powiedzieć. - Grace mówiła bardzo spokojnie. - Gaja, musze powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Te wszystkie dziwne rzeczy, które ci się przez ostatnie lata przytrafiały...one...one nie działy się bez powodu.
- Tak wiem,  nie urodziłam się normalna.
- Nie, to nie chodzi o chorobę. Pamiętasz jak w wieku 6 lat zabrałam cię do Doliny?
- Tak. Pamiętam, że rozczarowałam się bo nie było tam Strażniczki.
- Była tam wtedy. Wiem jak to dziwne brzmi. Sama nie wiem na ile jest to prawda, ale wszystko na to wskazuje.... Wszystko wskazuje na to, że to ty nią jesteś - Grace mówiła powoli i spokojnie. Widać było, że ciężko dobrać jej słowa.
- Nie, nie... kłamiesz - nie mogłam tego przyjąć do świadomości.
- Nie kłamię. Na początku też o tym nie wiedziałam. Myślałam, że jesteś zwyczajnym magiem.
- To niemożliwe! - wybiegłam z baobabu zakrywając oczy, z których wylewały się łzy. Przebiegałam koło Malinki, gdzie Lori czekał obok huśtawki, którą dostałam na 9 urodziny. 
- Ej...Gaja, to jak z naszą umową!? - krzyknął chłopak. - Co się stało!?
Nie odpowiedziałam mu, tylko biegłam, nie patrząc przed siebie.
   Opanowałam już magię ziemi do tego stopnia, że mogłam "widzieć" przez stopy. Mając gołe nogi wyczuwam drgania ziemi, przez co wiedziałam gdzie się znajduję.
   Biegłam w stronę altany myśląc, że tam znajdę chwilę spokoju, aby wszystko poskładać w całość. Niestety, zapomniałam o tym, że obywatele z dalszych zakątków królestw zjeżdżają się aby móc uczestniczyć w ceremonii zjednoczenia, przez co stawiają namioty.
   Na szczęście większość ludzi nie zwracała na mnie uwagi. 
   Usiadłam odwrócona w przeciwną stronę niż Altana. Koło mnie stanęła Amatis.
- Cześć Gaja. Chcesz może pomóc mi w ubieraniu drogi? - Amis jest zawsze bardzo miła, dlatego teraz również to mówiła z uśmiechem.
- Nie, na razie nie.
- Dobra - to słowo trochę przeciągnęła - A powiesz mi co się stało? - Przysiadła na trawie koło mnie.
- Podejrzewam, że znasz prawdę.
- Wiem wiele rzeczy o tobie. W końcu jesteś moją przyjaciółką, ale nie wiem teraz, o którą z nich ci chodzi.
- Chodzi o bycie Strażniczką.
- O - Powiedziała to słowo lub literę zdziwiona.
- Nie "O" tylko "Ooo...Nie!"
Amatis się zaśmiała.
- No wiesz, w sumie to zawsze marzyłaś o tym by nią być.
- Ale marzyć, a dowiedzieć się nagle... nawet nie wiem jak to nazwać... o swojej "prawdziwej tożsamości", to co innego.  Poza tym skąd pewność?
- Tysiąc. Przypuszczenia się potwierdzą gdy uda ci się przekroczyć próg Altany.
- Na Terrę! Przecież jak nie uda mi się wejść... Jaki wstyd... Nie ja nie chcę się jeszcze bardziej ośmieszać, niż robię to na co dzień.
Amatis wybuchła śmiechem.
- A może teraz chcesz mi pomóc zakładać wstążeczki?
Powoli odsłoniłam oczy zza rąk i zapytałam:
- Jestem czerwona?
Byłam trochę bardziej wesoła. Amatis schyliła się, aby zerknąć na moją twarz.
- Troszkę - Zaśmiała się lekko.
- U.
- Nie "U" tylko "Uuu...uuups"
- No wiesz ty co?
- Tak naprawdę to nie jesteś jakoś specjalnie czerwona. Bardziej wyglądasz, jak byś była zarumieniona.
- Dobra. W takim razie przyniosę te wstążki. - Podniosłam się na rękach i zapytałam gdzie są dekoracje. Od Amatis dowiedziałam się, że ostatnio ozdabiała po stronie Królestwa Wody, dlatego też mogła je tam zostawić. 
   Ruszyłam w kierunku północy rozglądając się na boki w poszukiwaniu zostawionych przez przyjaciółkę wstążeczek.
   Znalazłam kolorowe nitki obok jakiegoś granatowego namiotu. Schyliłam się aby je podnieść. W środku usłyszałam swoje imię
- ...królestwem Ziemi zajmuje się Gaja, a Powietrza Aira, oczywiście.
- Jeśli Gaja i Aira są Żywiołami tak, jak ja... gdzie się podziewa Władczyni Ognia?
To robiło się co raz bardziej dziwne. Najpierw ja potem Aira i Aqua. Tego z każdą chwilą było więcej. Nie wytrzymałam i z pośpiechem rozsunęłam zamek namiotu. Wskoczyłam do środka
krzycząc:
- Że co!? Ty też!?
Obie patrzyły się na mnie tak jak ja na Aquę.
- Podsłuchiwałaś? - zapytała mnie Reyna po chwili ciszy.
- To-to nie jest teraz istotne. - chwyciłam Aquę za ręce i powiedziałam, że musimy tylko teraz znaleźć Aire, lecz w tym samym momencie gdy skończyłam zdanie namiot w którym się znajdowałyśmy przewalił się. Ktoś pisnął na zewnątrz, zdecydowanie był to dziewczęcy głos. Jak tylko się wyplątałyśmy, wybiegłyśmy z namiotu. Na materiale leżała dziewczynka o długich kremowych włosach. Była to Aira.
- No, sama się znalazła. - powiedziałam.
- Nawet nie zaczęłyśmy jej szukać. - Aqua powiedziała to mrucząc pod nosem. Reyna podeszła do Airy pomóc jej wstać.
- B-bardzo przepraszam ja t-tylko...
- Dobra nie ważne - przerwałam jej.
- Poradzimy sobie. Możecie już iść, dziewczynki. Ja i Aqua mamy ważne sprawy do obmówienia.  - powiedziała Reyna trochę chłodnym tonem.
- W porządku - odpowiedziałam - Mam jeszcze pomóc Amis w rozwieszaniu wstążeczek.
- Pa Aqua, pa Reyna. - Dodała na zakończenie Aira. A magini wody jak zwykle była zamknięta w sobie. Mimo tego, że widziałam ją tylko dwa razy w życiu (pierwszy w wieku 6 lat i drugi był teraz) to nie wiem czemu wydaje mi się, że bardzo dobrze ją znam. Może to ma jakiś związek z byciem
strażniczką.
- Tak w ogóle to nie widziałyśmy się ze 6 lat. - Ciszę przerwała Aira.
- Wiem, że to co teraz powiem zabrzmi dziwnie, ale urosłaś i zmieniłaś się z twarzy. Szczerze gdyby
nie twoje oczy to bym cię nie poznała.
- Mogłabym powiedzieć to samo, ale nie chce mi się tyle na jednym wdechu jak ty.
- W sumie to nie wiem czemu tak powiedziałam.
Roześmiałyśmy się.
   Wróciłam do Amatis i pomogłam rozwiesić jej wstążeczki. Pod wieczór wróciłam do Miasta Baobabów.
   Przy Malince stał ( a właściwie siedział ) Lori. Zdziwiłam się, że jeszcze czekał.
- Serio!? Cały dzień tu przesiedziałeś?
- Gdzie cię wcięło!? - krzyknął na mnie.
- Nie interesuj się. A tak w ogóle, to jest Rico?
- Grace wzięła go na kolację, bo nie wiedziała, gdzie jesteś. Ale wydawało mi się, że była smutna. Porozmawiaj z nią.
- Ach tak. Chyba wiem, z jakiego powodu - Skierowałam wzrok na ziemię i podrapałam się z tyłu głowy.
   Ja i Lori siedzieliśmy przed Malinką i rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale nie wspomniałam o byciu Strażniczką. W sumie to nie pamiętam, abym kiedykolwiek gadała tyle z Lorim. Rico wrócił po około 30 minutach, lecz Grace nie wiadomo gdzie zniknęła, ale nie zamierzałam jej szukać.
   Zrobiło się ciemno. Mój szczurek już dawno spał, a ja i Lori właśnie skończyliśmy rozmowę.
   Przebrałam się w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Myślałam, że będę śnić o ceremonii, ale przez całą noc przed oczami widziałam czarną pustkę.

   Otworzyłam oczy. Środek mojego baobabu wyglądał jak zawsze.
   Do pokoju weszła Grace trzymając w rękach tacę z jedzeniem.
- Cześć - Powiedziałam do opiekunki uśmiechając się szeroko i machając do niej ręką. Opiekunka podeszła do mnie z posiłkiem.
- Przyniosłam to, aby cię trochę rozweselić.
- Przepraszam za wczoraj. Głupio się zachowałam.
- Rozumiem to. Ciężko było ci to pojąć.
- Wiesz co? Już mi przeszło. Wybaczam ci te wszystkie lata.
- Czyli już się nie gniewasz?
- Nie umiałabym się długo na ciebie złościć.
- Proszę, to twoje ulubione danie.
- Mielonka ze ślimaków z sosem kokosowym i kawałkami granatu. Mmm...pycha.
- Smacznego!
Zaczęłam jeść. Grace wzięła drewniane krzesło z pokoju, przesunęła je do łóżka i usiadła na nim.
- Grace, skąd masz pewność, że to ja nią jestem?
- Na samym początku ja też nie miałam o tym pojęcia. Myślałam, że jesteś zwykłym magiem.
- Ale jak mnie znalazłaś?
- 12 lat temu wracałam z sadów z koszem warzyw i owoców do miasta. Gdy dotarłam do Dolin, zauważyłam w oddali ciebie. Płaczącą ciebie. Pomyślałam, że ktoś cię zgubił, dlatego też postanowiłam pójść do pobliskiego miasta z zapytaniem. Jak pewnie się domyślasz, nikt cię tam nie znał. Odwiedziłam wszystkie miasta i miasteczka znajdujące się w Dolinach i w żadnym z nich nikt nie był twoim rodzicem. Ostatnim moim celem było miasto ludzi, ale i tam się nie udało. Postanowiłam, że ja cię wychowam. Wróciłam do domu i Revia zaczęła na mnie wrzeszczeć, że tak długo mnie nie było. Pokazałam jej ciebie. Ta natychmiast przestała się wydzierać i zapytała skąd cię mam. Opowiedziałam jak to wszystko się stało, że postanowiłam cię wychować jak własną córkę. A jeśli chodzi, skąd o tym wiem, to zastanawiałyśmy się z Merivą nad tymi twoimi lianami, których nie możesz zdjąć. W końcu doszłyśmy do wniosku, że każda twoja poprzedniczka takie miała. To wszystko potwierdziło także wydarzenie gdy miałaś 9 lat, lecz były wątpliwości. Po pierwsze - twój charakter. Po drugie - powinnaś być teraz w Seliganyon, a nie tu.
- Czyli innymi słowy coś musiało namieszać w naszych narodzinach, tak?
- Na to wygląda.
- Teraz skoczę na innego kwiatka*. Co z tą sukienką, którą wczoraj trzymała Meriva, gdy was podsłuchiwałam?
- A, tak. Mam ją przy sobie. - nimfa sięgnęła ręką do torebki. Wyciągnęła z niej zielono-białą sukienkę na grubych ramiączkach.  - Proszę, o to ona. Pomyślałam sobie, że mogłabyś ubrać ją na ceremonię.
- Oczywiście, jest prześliczna - powiedziałam. - Wiesz co, bo ja umówiłam się z Airą, że będziemy się razem przygotowywać do ceremonii.
- Wiem o tym. Spotkałam wczoraj Youaslin i ona mi o tym powiedziała. Pójdę z tobą. Opiekunka Airy stwierdziła, że pomożemy wam się uczesać, a przy okazji sobie pogadamy.
   Weszłyśmy do dość dużego namiotu Airy. Przywitałam się ze wszystkimi, którzy tam byli (a były tam tylko 2 osoby, nie licząc kota i dwóch pegazów na zewnątrz)
- To co, dziewczyny, gotowe na metamorfozę? - zapytała Youaslin.
- Oczywiście - podniosłam rękę ze szczotką do włosów.
- Grace, chcesz, żebym zaparzyła nikir czy coś z twoich regionowych napojów?
- Nikir. Muszę przypomnieć sobie, jak on smakuje.
Wzięłam moją zielono-białą sukienkę z falbankami na dole i ubrałam się w nią. Aira ubrała krótką, biało-kremową, prążkowaną sukienkę i balerinki.
- Grace, fryzura - powiedziałam.
- Dobra, to usiądź tu i daj szczotkę.
Podałam szczotkę opiekunce, a ta najpierw rozczesała moje włosy, a później pofalowała je jakąś specjalną szczotką.
- Wiesz co, Gaju? Mam dla ciebie mały prezent urodzinowy. Myślałam, że mogłabyś go założyć na ceremonię. - Grace podała mi małe pudełeczko owinięte wstążeczką. - Otwórz je.
Rozwiązałam kokardkę i otworzyłam pudełko. W środku znajdowała się mała opaska z trzema listkami klonu.
- Ojej, jest prześliczna! Dziękuję! Z chęcią ją założę!
- To się cieszę.
Aira wygramoliła się z za zasłonki, wymawiając jakieś dziwne słowa.
- Ekh, eh...  i jak?
- Śliczne! - odpowiedziałyśmy wszystkie trzy. Nyana miauknęła. Aira jakoś dziwnie się na mnie patrzyła, aż w końcu krzyknęła:
- O właśnie, fryzura!
Youaslin zaczęła czesać Airę.
- My musimy iść, bo niedługo zacznie się ceremonia. Cześć! - powiedziała Grace.
- Pa, pa!
 Doszłyśmy do miasta baobabów.
- Gaja, jest też taka sprawa.
- Słucham?
- Chodzi o ceremonię. Ponieważ to nie będzie taka ceremonia jak jest zawsze, to będzie musiało to wyglądać tak.
Grace mówiła mi to bardzo ogólnie ale i tak coś zrozumiałam.
- Że co!? Ty postradałaś zmysły!? Skąd ja mam doczytać się jakiś znaczków których nawet nigdy nie widziałam!?
- Spokojnie, Gaju, uda ci się. Pamiętasz, jak wracałyśmy z Doliny, ty mówiłaś, że nie wiesz dlaczego, ale skądś pamiętasz i znasz to miejsce. Dlatego znaki również rozpoznasz.
   Nadeszła godzina ceremonii. Ja zostałam na samym końcu dróżki, a Grace pobiegła do samego przodu. Policzyłam do 120, tak, jak kazała mi to opiekunka i ruszyłam do przodu. Trochę mnie krępowało to, że wszyscy się na mnie patrzyli. Doszłam do altany. Wszystkie trzy równo weszłyśmy do środka i schyliłyśmy głowy w dół, tam gdzie znajdowały się znaki. Zaczęłyśmy na głos czytać. Tak jak mówiła Grace, znałam znaki doskonale. Po skończeniu wymawiania bardzo dziwnych słów uniosłam ręce do nieba (ale nie tak całkowicie w górę). Aira i Aqua również. Poczułam, że Ziemia lekko się trzęsie, ale zachowałam spokój. Wokół altany utworzył się silny wiatr, zasłaniając nas przed wzrokiem ludzi i powodując coś w rodzaju nieszkodliwej trąby powietrznej. Z nieba zaczęły spadać krople delikatnego, chłodnego deszczu. Gdy pokaz mocy naszych żywiołów się zakończył, równo obróciłyśmy się w stronę naszych Królestw i wyszłyśmy z Altany. Wszyscy mieszkańcy ukłonili się. Każda z nas kiwnęła z powagą głową do swojego narodu. Wtedy rozbrzmiały wiwaty. Rozpoczęła się zabawa.
- Lira! Lira! - krzyczałam.
- No, tu jestem!
Obróciłam się i ujrzałam moja kuzynkę. Krzyknęłam jeszcze raz jej imię i skoczyłam do niej, mocno ją przytulając.
- Czemu mi nie powiedziałaś? - Tym razem nie był to głos Liry, ale Lori'ego.
- O, hej, Lori! No wiesz, ja... ej, tak w ogóle to czemu mam ci się z tego tłumaczyć, co?
- Bo tego nie rozumiem?
- Dzieciaki i Strażniczko, zasiądźcie do stołów. Zaraz podajemy pierwsze danie.
- Revia, nie mów tak do mnie. ja też jestem dzieckiem.
Usiedliśmy do stołu, ja oczywiście musiałam siedzieć w centrum uwagi (no a jakże inaczej) a koło mnie moi najbliżsi. Grace powiedziała do mnie:
- Gaja, dziś wieczorem będziesz musiała się spakować, pamiętaj.
- Jak spakować?
- Też tego nie chcę, ale musisz przeprowadzić się do Doliny Wodospadu Prawdy.
Wstałam z krzesła wzięłam moją szklankę i łyżeczkę. Uderzyłam łyżeczką o naczynie.
- Ekhem ekhem! Proszę o uwagę. Ogłaszam, że nie zamierzam wyprowadzać się do Doliny Wodospadu. Zostaję tu, w Mieście Baobabów, z rodziną i przyjaciółmi. Dziękuję.
- Gaja!
- No co? Wolę zostać z wami. A zresztą, teraz ja tu decyduję.
- Mam nadzieję, że teraz nie będę służyć za szmatkę - powiedział cicho Lori do Liry.
- Słyszałam to.

—————————————————————
* Revia (czyt. Rewja) - jest w radzie tak samo jak Grace i Meriva. Bardzo ładna, ale nikt jej nie lubi. Ma dość specyficzny charakter.
* Stół rady - co tydzień przy nim są spotkania rady. Znajduje się on na południu Miasta Baobabów. Podczas spotkań jest on zasłaniany murem z korzeni drzew.
* Lori - a właściwie Loran. Jest on starszy ode mnie o 2 lata. Ma blond włosy. Jest magiem ziemi.
* Teraz skoczę na innego kwiatka - na Ziemi mówi się ,,Teraz z innej beczki".

 UWAGA:
Magia ziemi umożliwia:
- Odczuwanie drgań ziemi (możesz poznać, co się znajduje przed tobą, jaką ma wielkość oraz nawet z jaką prędkością mniej więcej się porusza)
- Kontrolowanie ziemi.


Amatis (Amis)
Znalezione obrazy dla zapytania nimf chłopak z blond włosami


Lori
Znalezione obrazy dla zapytania jace wayland na okładce ksiązki

Revia




środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 13 - Kapitan Sean oraz historia pewnego naszyjnika

Aqua
11 rok ery 1000
Ostatnie dwa dni sezonu wiatru
______________________________________________________


 Opierałam ręce na burcie, a moje długie włosy rozwiewała morska bryza.
 Obok mnie na zachód słońca wpatrywał się wujek Sean. Miał zamyśloną twarz. Oczywiście, naprawdę nie był moim wujkiem. Nazywałam go tak, bo mu ufałam, jednemu z niewielu ludzi, jakich miałam okazję w ogóle spotkać.

Opowiem o tym.

  
Kapitan Sean i ja poznaliśmy się w porcie. Była późna noc. Reyna wtedy załatwiała jakieś nieczyste sprawy w mieście, a ja chciałam obejrzeć statki. Nie spodziewałam się, że zastanę człowieka. 
Zatem gdy poczułam na ramieniu ciężką łapę kapitana, wystraszyłam się, błyskawicznie odwróciłam i kopnęłam go w brzuch. Sean zachwiał się, zdziwiony, ale po chwili się uśmiechnął. Powiedział mi, że nieźle walczę. Zapytał, czy nie dołączyłabym do jego załogi. Pomyślałam wtedy, że Reyna nigdy nie przyjęłaby takiej propozycji od nieznajomego. Ale ja nie jestem nią. To była moja decyzja. I się zgodziłam. Ja oraz kapitan zaczęliśmy rozmawiać o statkach. Na początku byłam dumna z mojej wiedzy, ponieważ dużo czytałam o podróżach słynnych marynarzy i wiedziałam co nieco o konstrukcji statków. Jednak od kapitana Seana dowiedziałam się wielu innych rzeczy, o których nie pisano w żadnych księgach. Czułam zafascynowanie. To tylko potwierdzało, że moja decyzja była słuszna.
 A gdy Reyna zobaczyła mnie oraz kapitana siedzących na molo, machających nogami nad wodą i dyskutujących o budowie statków, zdębiała, co jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło. Ja, widząc jej reakcję, wybuchnęłam śmiechem. Zaś kapitan Sean z godnością podszedł do Reyny i zapytał ją, w jakich porach mogę się u niego uczyć. Nimfa w tej chwili doznała olśnienia, co się dzieje. Jej oczy błysnęły niebezpiecznie. Ale zachowała kamienną twarz i uzgodniła godzinę.
 Gdy wróciłyśmy do domu, wybuchnęła. Zrobiła mi godzinny wykład. Lepiej nie będę tego przytaczać. To zdecydowanie nie należy do moich lepszych wspomnień...
Następnego dnia poznałam całą załogę kapitana. Oczywiście na początku niektórzy żeglarze byli przeciwni, aby Sean dołączył mnie, początkującą, do nich, wytrawnych marynarzy. Jednak po dłuższym czasie nawet zdążyłam się z niektórymi zaznajomić. No i to by było na tyle. Rano wstawałam, ćwiczyłam sobie magię wody, potem studiowałam geografię oraz historię Lyriany, miałam obiad i trochę czasu wolnego. Następnie szermierka, którą naprawdę lubiłam, walka z Reyną na magię wody, którą zwykle przegrywałam (nie potrafię się zmieniać w wodę, bo nie jestem nimfą, więc nie oczekujcie ode mnie zbyt wiele!), i moja ulubiona część dnia - rejs statkiem razem z załogą Seana! Dopiero od niedawna kapitan pozwalał mi dowodzić, więc wykorzystywałam ten czas najlepiej, jak mogłam. Uwielbiałam te małe rejsy na morzu. Tylko wtedy nie było przy mnie Reyny (ale nie myślcie, że to z tego powodu tak bardzo lubię pływać statkiem). Niestety, mój czas kończył się po wzejściu na niebie pierwszej gwiazdy, a słońce już powoli zachodziło.
 Nasz statek gwałtownie się zakołysał. Fale były trochę zbyt wysokie, jak na mój gust. Oczywiście mogłabym się ich pozbyć moją mocą, ale Reyna surowo zakazała mi ujawnienia się nawet przed Seanem.
 - Napiąć bezan i grot! Ubezpieczyć achtersztag*! - krzyknęłam, aby słyszano mnie również na rufie.
Marynarze rzucili się do linek, aby rozłożyć żagle. 
 - Jesteś zbyt ostrożna. To nie jest nawet wstęp przed sztormem, Rękawiczko. - To przezwisko strasznie mnie irytowało, zwłaszcza, jak używał go wujek Sean. Nie nosiłam rękawiczki dla zabawy, ani ponieważ mi się podobała. Chciałam w ten sposób ukryć przed światem dowód mojej głupoty sprzed kilku lat... Nienawidziłam drwin. Mimo wszystko nie mogłam winić wujka, bo nigdy mu nie powiedziałam, co chowam pod rękawiczką, i nie powiem. To moja sprawa.
 Sean najwyraźniej zauważył moją złość (to nie tak, że nauka Reyny o zachowaniu kamiennej twarzy nie skutkowała. Po prostu kapitan znał mnie zbyt dobrze).
 - Nie obrażaj się. Przecież wiesz, że tylko żartujemy. W końcu nie znamy twojego prawdziwego imienia, więc nie wiemy, jak cię nazywać.
 Rzuciłam mu zabójcze (według mnie) spojrzenie. Kapitan zorientował się, że znów trafił w czuły punkt. Zamrugał oczami, ale potem, widząc mój morderczy wzrok, roześmiał się gromko.
 - Wiem, wiem... chciałabyś nam powiedzieć, ale ta nimfa ci nie pozwala, co? A my powiedzieliśmy ci swoje imiona. Czujesz z tego powodu wyrzuty sumienia?
 - Aż tak łatwo mnie rozszyfrować? - spytałam ze skwaszoną miną.
 - Też bym się tak czuł na twoim miejscu. Za to możesz chyba nam powiedzieć, ile masz lat?
 - Niedługo będę dorosła, za dwa sezony - skłamałam. Po prostu czułam, że zwykły człowiek nie mógłby się urodzić w tym samym dniu co Władczynie Żywiołów.
 - Kiedyś osiągało się dojrzałość dopiero w szesnastym roku życia - marudził kapitan. - Dzisiejsza młodzież jest zbyt poważna. Skoro już teraz jesteś taka wymądrzała, co dopiero będzie po dwunastce!
 Umilkł na chwilę, a potem znowu się odezwał:
 - Słońce już zaszło. Musimy przybić do brzegu przed zakończeniem twojego czasu, Rękawiczko. Spiesz się.
 Kiwnęłam głową i niechętnie zawołałam:
 - Zawracamy do portu!
 Ląd był niedaleko, toteż doskonale widziałam Reynę stojącą na brzegu, jak zawsze. 
 Niebo ciemniało, fale się nieco uspokoiły. Uśmiechnęłam się. To nie było takie złe zakończenie dnia. A w dodatku, za dwa dni miałam skończyć dwanaście lat. 
 Gdy dobiliśmy do brzegu, akurat pierwsza gwiazda zabłysła na niebie. Zeskoczyłam z trapu i podbiegłam do Reyny. Ona uśmiechnęła się lekko na mój widok, po czym podeszła do Seana. 
 - Aqua nie pojawi się na rejsach przez najbliższy tydzień. Nie wiadomo, kiedy będzie miała najbliższą okazję z wami płynąć.
 Wytrzeszczyłam oczy. Tymczasem Sean był trochę smutny, owszem, ale nie wydawał się zdziwiony, i jeszcze pokiwał głową na zgodę! A przynajmniej ja tak to widziałam. 
 - Żegnaj - powiedział mi "wujek". Reyna wykonała dłonią jakiś nieokreślony gest.
 - A-ale! - nim zdążyłam wydusić z siebie coś sensownego, poczułam mocne uderzenie w głowę. Straciłam czucie i opadłam w ciemność.


***

 Gdy się obudziłam, było mi strasznie niedobrze. Szybko wstałam, rąbnęłam się głową o miękki sufit i... zaraz, miękki sufit? To niemożliwe, żeby u mnie w pokoju strop był tak nisko, a w dodatku miękki. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, miało kształt prostokąta wielkości mojej sypialni, czyli dosyć małe. Jego granatowe ściany sprawiały wrażenie, jakby były z materiału... Aha! To był namiot! Tylko co ja w nim robiłam? Próbowałam wyjść, ale znów poczułam gwałtowne mdłości. Mój wzrok powędrował po namiocie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi pomóc. Stała tutaj jakaś mała, dziwna szafa, stolik, również w wersji mini oraz hamak, na którym spałam. Na stoliczku była szklanka z wodą. Nareszcie! Rzuciłam się na nią i dopiero po wypiciu zorientowałam się, że to mogła być jakaś trucizna. Z rezygnacją opadłam na hamak, szykując się na bolesną śmierć. Na szyi poczułam lekkie ukłucie. To był wisiorek z delfinem. Przynajmniej Fyary mi nie odebrano. Poczułam ulgę.

*Retrospekcja*
 Dziś były moje szóste urodziny. Ten dzień był wyjątkowy. Odkryłam, że jestem magiem wody! 
To wspaniałe! Dodatkowo Reyna powiedziała mi, że zostałam pobłogosławiona przez ostatnią Władczynię Wody, czyli mogę mieć moc lodu. Oczywiście nie tak potężną, jak u Żywiołu. Oprócz tego dostałam piękny prezent od Reyny. Łańcuszek z amuletem: małym, srebrnym delfinem. Od razu zapięłam go na szyi... i zauważyłam, że temperatura zawieszki była bardzo niska.
 - Czemu ten wisiorek jest taki zimny?
 - Ponieważ dostałaś prawdziwego delfina. Zmniejszonego, w stanie hibernacji i zamienionego w lód. W dodatku, to istota zmiennokształtna. Nie zostało ich wiele w Lyrianie.
 - Coo? Jak to?! I ja... ja go dostałam?
 - Owszem. Pochodzisz z bardzo starego rodu... Wiesz, że jego herbem jest biały wilk? Ten charakterystyczny gatunek zamieszkujący mroźne pustkowia.
 Rozszerzyłam oczy.
 - Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
 - To nieistotne. W każdym razie, ta istota jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Oczywiście, dobrowolnie. Dawno temu zawarła z twoim przodkiem pewien pakt... nie, to opowieść na inną chwilę. A teraz... wiesz, jak rodzą się istoty zmiennokształtne? Dwie dusze zwierzęcia za pomocą magii łączą się w jedną, z inteligencją na poziomie człowieka. Później mogą dołączać dusze innych zwierząt, ale osobowość zostaje ta sama. Twój wisiorek - wypowiedziała to słowo z pogardą - nazywa się Fyar. Jej początkowymi formami był delfin i biały wilk. Ma jeszcze parę innych dusz, jedną szczególną, ale nie chce ujawnić, czyją. Właśnie dzięki niej może wchodzić w stan hibernacji i posiada różne dziwaczne moce. 
 - To dlaczego się teraz nie odmieni?
 - Po śmierci właściciela musi czekać, aż dziedzic osiągnie pełnoletność, aby móc zmieniać formy.
 - Rozumiem.
 - Ale to nie wszystko. Fyar ma moc telepatii. A ta moc wpłynie również na ciebie. Im będziesz bliżej dwunastych urodzin, bardziej będziesz to odczuwała. A w końcu Fyar się uwolni.

- Widzę, że woda niezbyt pomogła na mdłości? - usłyszałam znajomy głos. Oczywiście, to Reyna stała przy wejściu.

 - Co ja tutaj robię?!
 - Uspokój się, wszystko ci powiem. Kapitan cię znokautował, bo go o to prosiłam. Następnie... hm... podróżowałyśmy trochę w inny sposób niż zazwyczaj, i to właśnie dlatego czujesz się niedobrze, oraz dlatego tak szybko znalazłyśmy się tuż przy Altanie.
 - Cooo? Przecież... Wczoraj...?
 - Uwierz mi, wolałabyś nie być przytomna podczas tej wyprawy. I tak, podróżowałyśmy przez całą noc, a dotarłyśmy dziś nad ranem.
 - Jak to możliwe? W najszybszym tempie podróżujemy dwa dni! Chcę wiedzieć!
 Reyna westchnęła.
 - Podróżowałyśmy rzeką. Przejęłam nad nią kontrolę. Płynęłyśmy z prędkością około 200 km na godzinę.
 Rozdziawiłam usta.
 - Ale musiałyśmy zasuwać! Czemu, czemu pozbawiłaś mnie tej przygody?! 
Reyna uderzyła dłonią o czoło.
 - Odczuwałaś skutki podróży nawet teraz, mimo że wtedy byłaś nieprzytomna! Pomyśl, jak byś się czuła w pełnej świadomości!
 Skrzywiłam się.
 - Warto by było. Nawet, jeśli miałabym się czuć gorzej niż przed chwilą.
 - Uważaj sobie, jak chcesz. A teraz poczekaj tu chwilę. Zaraz wrócę.
 Reyna zacisnęła usta i wyszła z namiotu, pozostawiając mnie samej sobie. 
 Po rozmowie z nią mdłości trochę ustąpiły. Czekałam chwilę, ale nie przychodziła. Postanowiłam zobaczyć, gdzie się znajduję. Odsunęłam lekko klapę namiotową i wyszłam. Zobaczyłam taki cudowny widok, że zamarłam w bezruchu. 
 Słońce wschodziło zza pagórków, delikatnie muskając moją skórę, nie drażniąc oczu. Wszędzie rosła zielona trawa, gdzieniegdzie polne kwiaty. Z niedaleka słyszałam plusk strumienia. Włosy rozwiewał mi lekki wiaterek ze wschodu, niosący zapach słońca i kwiatów. Za mną stało dosyć dużo namiotów, ale mój był trochę ciemniejszy i większy od reszty (nie, żebym się przechwalała). A jakieś dwieście metrów od obozu stała biała, lśniąca budowla. Dosyć mała i niepozorna. Widziałam ją tylko raz w życiu, ale wiedziałam, co to jest. 
 Altana.
 Wtedy była inna. Większa, bogatsza. Ale to dlatego, że każdy widział ją inaczej. Zmieniłam się, dlatego też wygląd Altany dopasował się do mnie. 
 Podbiegłam bliżej, najszybciej jak mogłam. Jakbym biegła do dawno nie widzianego przyjaciela. Niestety wiedziałam, że nie mogę tam wejść. 
 Tak, Altana bardzo się zmieniła. To dziwne, bo mimo że widziałam ją sześć lat temu, dokładnie zapamiętałam jej obraz. Teraz, porównując ją z teraźniejszą Altaną, widziałam sporo różnic. 
 Altana sprzed sześciu lat była wielką, białą budowlą w kształcie rombu, z wieloma kolumnami po bokach. Miała zdobienia we wszystkich kolorach, symbolizujące Żywioły.
 Teraz zmieniła się w niepozorną, okrągłą altankę z czterema kolumnami. Była biała i wykonana z marmuru. Z każdej strony świata miała schodki. Przede mną stały te prowadzące do Królestwa Wody. W środku Altany widziałam mały, biały stół. Poza nim nie było niczego. Miałam szaleńczą ochotę, aby tam wejść, ale...
 - Na razie ci nie wolno - za mną stała Reyna, trzymając w rękach jakieś niebieskie ubrania. 
 - Na razie? Co to znaczy? Przecież nie mogę tam wejść. Nigdy - powiedziałam z żalem.
 Reyna westchnęła i spuściła głowę.
 - Aquo, muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Chodź ze mną do namiotu.
 Odwróciła się. Powietrze za nią zafalowało, a ja nadal stałam, zastanawiając się, o co chodzi. Dopiero gdy Reyna była tuż przy namiocie, puściłam się pędem ku niej.
 Gdy weszłyśmy do środka, rzuciła materiały na moje łóżko (czyt. hamak). Spojrzała na mnie poważnie.
 - Jesteś Władczynią Żywiołu Wody.
 Zamrugałam oczami.
 Reyna nadal tu była.
 Uszczypnęłam się.
 Nic się nie zmieniło.
 - Przepraszam, możesz powtórzyć? - poprosiłam.
 - Jesteś Władczynią Wody.
 Przez chwilę się na nią gapiłam bezrozumnie.
 A potem wybuchnęłam szyderczym śmiechem.
 - Myślisz, że cie uwierzę? Serio?! Żyję sobie spokojnie te jedenaście lat, a potem ty wyskakujesz mi nagle z tekstem, że jestem Władczynią Wody?
 Reyna milczała.
 Upływały minuty.
 A ja zrozumiałam.
 - Nie. Ty nigdy nie żartujesz. Ale... ja nie mogę nią być!
 - Przecież sama wiesz. Twoja moc wody i lodu. Fyar. Myślisz, że to przez nią słyszysz myśli innych? Nie, to twój osobisty dar, telepatia. Czy nie czułaś więź z dziewczynkami, które spotkałaś kilka lat temu? To powinno było wzbudzić twoje podejrzenia.
 - Okłamałaś mnie! Tyle razy! Chcę chociaż wiedzieć, czy wymyśliłaś Fyar! Moją przyszłą przyjaciółkę! Jedyną przyjaciółkę - spojrzałam na Reynę spode łba.
 W oczach nimfy zauważyłam coś, czego dotąd nigdy u niej nie widziałam: wyrzuty sumienia.
 - Nie wymyśliłam jej. Prawie wszystko jest takie, jak powiedziałam.
 To prawie boleśnie kłuło mnie w uszy.
 - A co wymyśliłaś?
 Zaczęłam niespokojnie krążyć po namiocie. Reyna westchnęła.
- Między innymi śmierć twoich rodziców. Błogosławienie cię przez Władczynię Wody. Wpływ Fyar na na twoją moc... oraz parę nieistotnych szczegółów.
 Zmarszczyłam brwi.
 - I tak jestem na ciebie wściekła, ale...
 Raptownie się zatrzymałam.
 - To dlatego tutaj jesteśmy, prawda?! Bo jutro powinna być ceremonia zjednoczenia! Psiakrew, dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu? Musiałaś mnie okłamywać, co?!
 - Ponieważ tak było bezpieczniej. Gdybyś się dowiedziała, że masz moc zdolną władać światem zbyt wcześnie, stałabyś się nieprzewidywalna. Czytałaś przecież o jednej Władczyni Ognia, która postanowiła podbić inne królestwa, prawda?
 - Tak - przypomniałam sobie - spaliła dużą część dżungli na terenie Królestwa Ziemi. Teraz jest tam pustynia Clayro.
 - Ale bywały jeszcze gorsze rzeczy. Zrozum, od ciebie zależą losy świata! A przynajmniej jego części. Królestwem Ziemi zajmuje się Gaja, a Powietrza Aira, oczywiście.
 Spoważniałam.
 - Jeśli Gaja i Aira są Żywiołami tak, jak ja... gdzie się podziewa Władczyni Ognia?
 Zanim Reyna zdążyła odpowiedzieć, klapa się gwałtownie rozsunęła.
 Do namiotu wskoczyła Gaja! Nie zastanawiałam się nawet nad tym, jak ją rozpoznałam, mimo tego, że widziałam ją tylko raz, prawie sześć lat temu.
 - Że co?! Ty też?! - krzyknęła.
 W jej oczach widziałam szok i niedowierzanie. Miała je lekko zaczerwienione, zapewne po płaczu. Pomyślałam, że musiała się niedawno dowiedzieć, kim jest. Trochę jej współczułam, bo ja umiałam się szybko przystosowywać do nowej sytuacji. Ona najwyraźniej nie.
 Reyna lekko zmrużyła oczy.
 - Podsłuchiwałaś?
 Gaja nerwowo przestąpiła z nogi na nogę.
 - To nie jest teraz istotne. 
 Niespodziewanie chwyciła mnie za ręce i oznajmiła, że koniecznie musimy znaleźć Airę. Nim zdążyła dokończyć zdanie, puff...
 Namiot zawalił nam się na głowy. Gdzieś z tyłu namiotu dobiegł nas pisk. Zdążyłyśmy się przecisnąć przez wejście na czas. Na zewnątrz ujrzałyśmy, oczywiście, Airę! Ją akurat można było rozpoznać po wyjątkowej niezdarności. Przypomniało mi się, jak wpadła na Gaję, a teraz leżała owinięta w granatowy materiał mojego tymczasowego schronienia. Uśmiechnęłam się lekko.  Dziewczyny nic się nie zmieniły. 
 A ja? Może nie było tego widać, bo się nikomu nie zwierzam z moich uczuć, ale bardzo.
 Przypomniałam sobie wcale nie takie dawne zdarzenie.
 Zacisnęłam prawą dłoń. Uśmiech natychmiast spełzł mi z twarzy. Zrobiłam moją słynną kamienną minę. Nie chciałam, aby Reyna domyśliła się, o czym wspominam.
 - No, sama się znalazła - skomentowała Gaja, przerywając moje rozmyślania.
Reyna pomogła Airze wyplątać się z linek i wstać.
 - P-przepraszam - wyjąkała dziewczyna.
 - Poradzimy sobie - stwierdziła Reyna. - Możecie już iść, dziewczynki. Ja i Aqua mamy ważne sprawy do obmówienia. 
  Gaja przytaknęła. Dziewczyny pożegnały się ze mną i odeszły w stronę Altany. 
 Odwróciłam się w stronę nimfy.
 - Nie miałam nawet jednej chwili na przywitanie się z nimi. A tak dawno ich nie widziałam!
 Reyna zmierzyła mnie wzrokiem.
 - Na to będzie czas jutro, na ceremonii. A co do Władczyni Ognia... nikt nie wie, gdzie ona się znajduje. Jeśli nie będzie jej na ceremonii, Królestwo Ognia może się odłączyć od Lyriany. Mogą powstać bunty i zamieszki. A ty będziesz usiłowała im zapobiec.
 Zrobiłam wielkie oczy.
 - Ale...
 - Przez te wszystkie lata wpajałam ci niezbędne umiejętności do bycia godnym władcą. Teraz sama będziesz musiała się nauczyć, jak z nich korzystać.
 - Wciąż jestem słaba. Nawet jako mag.
 - Myślisz tak dlatego, ponieważ nigdy nie widziałaś czarów innego ludzkiego maga. A to, że w większości walk ze mną przegrywałaś, nie powinno cię dziwić. Jeśli chodzi o magię, nimfa przy uzdolnionym magu jest jak słoń przy mrówce - zaprzeczyła Reyna.
 - Chyba lubisz się przechwalać - uśmiechnęłam się do mojej opiekunki.
 A Reyna po raz drugi tego dnia zupełnie mnie zaskoczyła.
 - Jestem dumna z ciebie. Będziesz wspaniałą Władczynią Wody - rzekła i mnie uściskała. Po raz pierwszy oraz pewnie ostatni.
 Mając takie wsparcie, niezależnie od tego, co przyniesie jutro, poradzę sobie. 
 W tym właśnie optymistycznym nastroju zjadłam późne śniadanie. Potem wybrałam się na przechadzkę, ale nie mogłam nigdzie znaleźć Airy ani Gai. Jakby się zapadły pod ziemię. Mój entuzjazm znacznie zmalał. Całe szczęście znalazłam strumień. Poćwiczyłam magię wody, powędrowałam korytem rzeczki i wróciłam do namiotu. Byłam znudzona oraz trochę zmęczona, więc postanowiłam uciąć sobie przedpołudniową drzemkę, bo rzadko miałam taką okazję. Jednak na drodze do spania stanęły mi jakieś szaty, które wcześniej na hamaku umieściła Reyna. Gdyby położył tu je ktoś inny, prawdopodobnie zwyczajnie zrzuciłabym je na ziemię, jednakże w przypadku nimfy sytuacja była zupełnie inna. Niewykluczone, że owe wdzianka były jakimś starożytnym artefaktem, bądź czymś podobnym. Dlatego bardzo ostrożnie uniosłam cosie do góry, chcąc im się dokładniej przyjrzeć.
 Były to: sukienka koloru morza z falbanami na dole, które kojarzyły mi się z falami i srebrnym brokatem na górze, który kojarzył mi się z morską pianą, oraz czarny płaszcz. Słowem: cudo. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się na ubrania.
 - Podoba ci się? To twoja sukienka oraz płaszcz na jutrzejszą ceremonię - usłyszałam głos Reyny. Przyglądała mi się uważnie zza kotary zasłaniającej wejście namiotu. 
 - Cooooo? Jest... moja?
 - Nie cieszysz się?
Zamrugałam oczami. Gdy w pełni dotarło do mnie to, co powiedziała, uśmiechnęłam się szeroko.
 - Jasne, że się cieszę! Przecież nareszcie mogę włożyć sukienkę, jak normalna dziewczyna! - krzyknęłam z radością.
 Reyna zrobiła trochę zdziwioną minę, ale się nie odezwała. 
 Przestałam się cieszyć, gdy nastąpił problem z przymierzeniem ubrania. 
 - Jak niby te "normalne dziewczyny" mogą to codziennie wkładać? - zdziwiłam się.
 - Nie narzekaj. To właśnie dlatego nie zgadzałam się, żebyś ubierała sukienki. Są strasznie uciążliwe. Co innego moje szaty - Reyna pogładziła biały materiał dłonią. Ja uśmiechnęłam się krzywo.
 - Pomogę ci - zdecydowała nimfa, kiedy byłam już kompletnie zmęczona i zirytowana. 
 - Trochę późno masz na to ochotę.
 - Lepiej późno niż wcale.
Naprawdę, coś było dzisiaj nie tak z Reyną. Jakaś podejrzanie wesoła.
 - Z czego się tak cieszysz? Z jutrzejszej ceremonii?
 - Nie - powiedziała nimfa trochę dziwnym głosem, zapinając mi gorset z tyłu sukni. 
 - W takim razie o co chodzi?
 Reyna odezwała się po krótkim milczeniu:
 - Po ceremonii będziesz musiała zamieszkać gdzie indziej. Tam, gdzie twoje poprzednie wcielenia.
 Nadal nie mogłam się przyzwyczaić, że kiedykolwiek miałam jakieś wcielenia. Dziwnie było to słyszeć. Ale ja to byłam ja, nie kolejne głupie wcielenie! Czemu zawsze musiałam robić to, co mi kazano?
 - Nie chcę!
 - Musisz.
 - Dlaczego?
 - Bo taka jest tradycja - oznajmiła opiekunka, poprawiając mi ramiączko. - Ludzie trzymają się tradycji. A poza tym w nowym domu będzie wszystko, czego ci będzie trzeba.
 - Wiem, wiem - mruknęłam, oglądając się w lustrze. Muszę przyznać, że wyglądałam całkiem nieźle. - W tym miejscu jest duże skupisko energii magicznej, które może pomóc mi zregenerować siły, skoncentrować się, ble, ble, ble, ogólnie tam jestem niepokonana, dlatego będę bezpieczniejsza.
 - Dokładnie.
 Nimfa pomogła zapiąć mi płaszcz. Naciągnęłam sobie na twarz kaptur. Moja twarz była skryta w cieniu. Korzystając z okazji, że Reyna mnie nie widzi, uśmiechnęłam się złowieszczo. Wiem, to było dziecinne, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
 - Teraz musisz nauczyć się również opanowania twojej magii umysłu.
 - Dlaczego ty mi w tym nie pomożesz?
 - Bo nie mam bladego pojęcia o tym typie magii.
 - To skąd wiedziałaś, że ją mam? - byłam trochę zdezorientowana. Ściągnęłam kaptur, bo zrobiło mi się gorąco.
 - Domyślałam się, od kiedy po raz pierwszy czytałaś mi w myślach. Około trzy lata temu.
 - Aha... - pomyślałam, że mogłabym spróbować wysłać jakąś myśl Reynie. Dobrze byłoby znać ograniczenia swojej mocy.
 Z całych sił skoncentrowałam się na nimfie. Miałam wrażenie, że jednocześnie znajduję się w moim ciele oraz w umyśle Reyny. Byłam świadoma świata wokół mnie, ale też słyszałam wszystkie myśli mojej opiekunki. Trochę się przestraszyłam, jednakże podobał mi się ten stan. 
 Reyno - wyszeptałam w myślach - odpowiedz, jeśli mnie słyszysz.
 Poczułam mieszankę zdziwienia, zakłopotania i złości. 
 Nie wchodź więcej do mojego mózgu, Aquo. Nie życzę sobie tego.
 Natychmiast wróciłam do swojego ciała.
 - Przepraszam, ale na kim mam ćwiczyć?
 - Doskonal swą magię na zwierzętach.
 Wzruszyłam ramionami.
 - Mogę już to zdjąć?
 - Oczywiście.

 Jakoś uporałam się ze zdjęciem sukienki. Potem Reyna kazała mi medytować na uspokojenie, chociaż nie widziałam w tym sensu, bo przecież byłam zupełnie spokojna. 
 W każdym razie położyłam się na trawie niedaleko Altany i medytowałam aż do zachodu słońca (właściwie to większość czasu spałam). Próbowałam ćwiczyć telepatię, ale wcale nie wychodziła mi lepiej. W końcu, zmęczona, położyłam się do łóżka. 
 Cokolwiek zdarzy się jutro, poradzę sobie z tym - chociażby dla Reyny i wujka Seana.


_____________________________________________

Soundtrack, którego słuchałam, pisząc rozdział ^^
Wspaniały :)



poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział 12 - Dziura w ziemi, głaz i magia ognia, czyli jak odkryć zupełnie nowe miejsce

9 rok ery 1000
Omega
Trzy lata. Tyle czasu minęło od pewnego letniego wieczoru, kiedy to pewna ciemnowłosa dziewczynka usłyszała agoniczny wręcz krzyk, który zapoczątkował serię dziwnych wydarzeń.
Dowiedziała się, że jest Strażniczką Żywiołu Ognia, cokolwiek to mogło oznaczać.
Nauczyła się panować nad ogniem i wytwarzać błyskawicę.
No dobra, wytworzyła ją tylko raz.
Przez przypadek.


Tak, zgadliście. Ta dziewczynka to ja.
Niezbyt wysoka, czarnowłosa magini ognia wychowywana przez smoki.
Okej, przez smoka. Hiro też jest jeszcze na etapie wychowywania.
Ale nie da się ukryć, że poziom moich umiejętności znacząco wzrósł przez te trzy lata. Teraz pozostawało mi tylko wymyślić sobie imię. Wiele razy nad tym myślałam, ale w końcu się nie zdecydowałam. Chciałam, by było wyjątkowe, ale żadne takie nie przychodziło mi na myśl. W podjęciu decyzji nie pomogło stwierdzenie Devana, że na dobrą sprawę nie umiem jeszcze pisać ani czytać. Tym razem jednak nie dałam się tak zrobić w bambuko, i ta długo prosiłam go, żeby mnie nauczył, że wreszcie dla świętego spokoju zgodził się mnie nauczyć smoczych run. Łatwe to nie było, ale jak już to zrozumiałam, byłam z siebie niezmiernie dumna, zwłaszcza, że Devan trzymał gdzieś tam opasłe tomy zapisane właśnie w tym języku, więc nie mogłam narzekać, że mi się nudzi. Aż Hiro zaczął nażekać, że w ogóle nie poświęcam mu uwagi, ciągle tylko ślęczę nad książkami. W końcu Devan chyba też zaczął mieć go dość, więc Hiro także został nauczony czego trzeba, i od tej pory razem ślęczeliśmy nad książkami.
No ale ileż można czytać. Do tego byłam uzależniona od słońca, bo Devan za nic nie chciał pozwolić mi używać ognia w pobliżu książek. Powinnam raczej powiedzieć ksiąg, bo najcieńsza z nich miała ponad pięćset stron.
Co do treści, to zrozumiałam nie wiele, głównie dla tego, że większość pism była poświęcona historii świata, a to akurat najmniej mnie interesowało, więc te fragmenty czytałam nieuważnie, praktycznie nic z nich nie zapamiętując. W końcu jednak i do tych zajrzałam, próbując coś z nich zapamiętać, ale takie momenty zdarzały się nadzwyczaj rzadko. Głównie wtedy, gdy padało i nie dało się wyjść na zewnątrz, żeby po powrocie nie musieć ślęczeć przy ognisku czekając, aż przestanie padać.
W pewnym momencie natrafiłam w książce o żywiołach na ciekawą postać. Była ona ponoć pierwszym Żywiołem Ognia, a nazywała się Alfa. To imię spodobało mi się do tego stopnia, że sama chciałam się tak nazwać, ale Devan stwierdził, że stać mnie na lepsze imię.
- To już lepiej nazwij się Omega - Omega? Brzmi nawet spoko.
- Czemu tak?
- Alfa i Omega oznaczają mniej więcej tyle co początek i koniec. Alfa była pierwszym Żywiołem Ognia, więc jej imię jest akurat adekwatne..
- Co znaczy adekwatne? - przerwałam mu.
- Pasujące. Tak więc jej imię jej pasowało, bo..
- Tak wiem, była pierwszym żywiołem - chyba nie lubi, jak mu się przerywa.
- Pierwszym Żywiołem Ognia, nie myl - poprawił mnie.
- Dobrze, ale czemu ja mam być końcem?
- Tego nie powiedziałem. Ale Omega by ci pasowało - wzruszył ramionami, o ile smoki mają ramiona.
- No dobra - może powinnam się zastanowić, ale co tam.
- Szybka decyzja. Jesteś pewna?
- Jak się zacznę zastanawiać, to się nigdy nie zdecyduję. Dajesz.
- Co dajesz?
- No nie wiem, jakiś rytuał, czy coś.
- Nie uważam, żeby coś takiego było potrzebne. Od teraz po prostu nazywasz się Omega.
Tak to mniej więcej wyglądało. Ale i tak jestem zdania, że jakieś uroczyste przemówienie byłoby jak najbardziej na miejscu.
***
Znowu leje. Ja rozumiem, po lecie jest jesień, ale bez przesady. Pada już trzeci dzień. W dodatku zbliża się zima, więc musimy robić zapasy, a Devan ma głęboko w poważaniu, czy leje czy nie. Jakby sam nie mógł się ruszyć, tylko ciągle ja i Hiro. Bo jesteśmy już duzi. Bo jeszcze wiele musimy się nauczyć. Bo trzeba się przyzwyczajać do warunków pogodowych. Bo nie zawsze będzie słońce. Bo i tak nigdy nie upolowaliśmy czegoś większego niż młody jelonek.
Zaczyna mnie to irytować. Przez poprzednie dziewięć lat nie musiałam tak ciężko harować, bo pracą tego nie nazwę. Nie uważam, żeby moje umiejętności były lepsze lub gorsze niż rok temu, a przecież w tamtym roku też była zima, i też trzeba było zrobić zapasy. Więc czemu w tym roku mam wrażenie, że pracuję dwa razy ciężej?
***
Wreszcie. Po dwóch tygodniach polowania, suszenia, obdzierania ze skóry i wędzenia, wreszcie Devan stwierdził, że mamy wystarczająco zapasów.
Leżałam właśnie przy ognisku, patrząc na płomienie, gdy usłyszałam jak Devan i Hiro wracają. Hiro próbował nauczyć się latać, z akcentem na próbował. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że udało mu się wzbić ledwie na kilka metrów, po czym spadł na ziemię. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy mijali mnie, wchodząc głębiej do jaskini. Była ona na tyle szeroka, że minęli mnie praktycznie w ogóle mnie nie dotykając.
- I jak? - zapytałam, odwracając twarz w kierunku Hiro, który zajął miejsce przy ognisku.
- Nie pytaj - odburknął. Oj, chyba nie jest w humorze.
- Omega - z drugiej mańki dobiegł mnie głos Devana, więc przekręciłam głowę w drugą stronę - jutro chciałbym nauczyć cię czegoś. Bądź gotowa rano - na te słowa przytaknęłam, jednak w środku cała się gotowałam. Czego chce mnie nauczyć?!?
Następnego dnia wstałam zaraz po wschodzie słońca, chociaż to zdecydowanie nie była moja pora. Podniosłam się z ziemi i ogarnęłam spojrzeniem mój dom. Grota była dużą jaskinią, zdolną pomieścić niemałego smoka i jeszcze parę osób. Na środku gruntu widać było okrąg z kamieni, w którym rozpalaliśmy zwykle ognisko. Bliżej wyjścia, ale na tyle blisko, by można było leżąc na ziemi ręką dotknąć ognia, na ziemi leżało kilka zwierzęcych skór, które obecnie służyły mi za posłanie.
- Co tak stoisz z samego rana - usłyszałam zaspany głos Hiro.
- A co ty tak nie śpisz z samego rana? - odgryzłam się. Hiro tylko wzruszył ramionami i położył swój łeb na przednich łapach. Westchnęłam, i nagle nawiedziła nie myśl, że Hiro jest ostatnio jakiś przygaszony. To przez te lekcje latania? A może jest po prostu zmęczony, ostatnio w końcu intensywnie polowaliśmy.
- Hej, nie miałaś mieć teraz jakiś lekcji z Devanem? - przypomniawszy sobie o tym, porzuciłam rozmyślania nad powodem nastroju Hiro i pobiegłam do miejsca, w którym zwykle trenowałam z Devanem magię ognia. Była to rozległa polana na krańcu lasu, na której oprócz otaczających ją drzew nie ostały się żadne rośliny. Po bokach w ziemi tkwiły także sporych rozmiarów głazy, z jednej strony trochę osmalone, z drugiej trochę porośnięte mchem. Patrząc na prowizoryczny zegar zrobiony z patyka wbitego w ziemię, była godzina ósma. Rozejrzałam się, ale po Devanie nie było śladu. Zmarszczyłam brwi. Zwykle był pierwszy, i jeszcze dostawał mi się wykład o spóźnianiu i szacunku do starszych. Rozejrzałam się jeszcze raz, tym razem uważniej przyglądając się okolicy, w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów jego obecności tutaj, jednak polana wyglądała dokładnie tak, jak zostawiłam ją ostatnim razem. Coś tu było zdecydowanie nie tak. Spóźnianie się nie było w stylu Devana, a wiem, że według niego "rano" zaczynało się po wschodzie słońca, więc nie mogło być mowy o pomyłce co do godziny. Z resztą gdzie mógłby być, skoro nie było go w grocie? No dobra, było wiele takich miejsc. Na południe od groty rozciągał się sporych rozmiarów niezamieszkany teren, w którym można było upolować coś do jedzenia, ale nie powinien tam być. Powinien być tu i teraz, na polanie w lesie i godzinie ósmej rano ćwiczyć ze mną magię ognia. A nie ma go.
Może chce, bym coś robiła? Ale co?
Podeszłam do skały najbliżej mnie. Nie była duża, wielkością przypominała małego smoka. Przejechałam po niej dłonią, w poszukiwaniu czegokolwiek, jednak nic się nie wydarzyło. Sytuacją powtórzyła się przy kilku następnych skałach. Niceo zirytowana, bo Devan ciągle się nie pojawiał, a ja zaczynałam mieć dość obmacywania skał, podeszłam do ciemnego głazu, nieco wyższego ode mnie. Przejechałam po nim ręką, z zaskoczeniem wyczuwając wgniecenie (taa, wgniecenie na kamieniu -.-' ). Zabrałam rękę i przyglądnęłam mu się. Było wielkości pięści, i co ciekawsze, moja pięść idealnie się w niego wpasowywała. Nagle doznałam olśnienia. Oh, czemu nie pomyślałam o tym wcześniej!?!  Zacisnęłam dłoń w pięść i zapaliłam ją. Poczułam znajome mrowienie i ciepło rozchodzące się od mojej prawej ręki. Cofnęłam się o krok o skały, i zamierzyłam się na odcisk. Będzie bolało.
- Ajć - jęknęłam, rozmasowując dłoń. Podniosłam wzrok na skałę, ale w miejscu, gdzie przed chwilą była gładka powierzchnia z jednym tylko wgnieceniem, teraz...  no, nie było jej. W zastępstwo za nią pojawiła się jakaś czarna dziura. Pochyliłam się nad nią i stwierdziwszy, że od dzisiaj moją dewizą życiową jest YOLO, wskoczyłam do niej.
Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w zakurzonym pomieszczeniu w kształcie półkola. Podniosłam wzrok na sufit, i upewniwszy się, że co prawda chwilowo poza moim zasięgiem, wejście w kształcie jednej wielkiej( no, może nie tak wielkiej) dziury wciąż tam jest. To mnie trochę uspokoiło. Gdziekolwiek jestem, wiem jak wrócić. A że żeby dostać się do otworu w suficie, musiałabym umieć latać, póki co się nie przejmowałam.
Podniosłam się z podłogi i uważniej przyjrzałam pomieszczeniu. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, jakby od dawna książki się tu znajdujące nie widziały świeżego powietrza i vice versa. Właśnie, książki. Wszędzie, gdzie się nie spojrzało, były poukładane książki. Ściany były całe pozastawiane regałami. Nie wspominając o co grubszych książkach, które zostały poukładane w całkiem sporych rozmiarów stosy na ziemi.
Moja szczeka właśnie turlika się po ziemi ze zdziwienia. Tylko w tym pomieszczeniu jest kilka setek książek, a przed sobą widzę dosyć długi korytarz. Czemu Devan nie powiedział mi nic o tym miejscu? Bo dam sobie głowę uciąć, że wiedział. Z tego, co wiem, musi być co najmniej tak stary jak to archiwum, albo nawet starszy.  A że jest to archiwum, jestem całkowicie przekonana. Bo cóż by innego?  Dużo książek, ukryte wejście i stan wskazujący na to, że od dawna nikt to nie zaglądał. Co najwyżej jakaś stara biblioteka. Chociaż bardziej skłaniam się co do archiwum.
Z jakiś nieznanych mi przyczyn czułam się tu jak w domu. Zupełnie jak w Grocie, chociaż byłam to pierwszy raz. Nie miałam oporów przed dotykaniem wszystkiego, co się nawinęło, chociaż nie miałam w zwyczaju grzebać innym w rzeczach. O ile za innych można uznać Hiro i Devana, a za rzeczy jakieś stare tomiska, które Devan trzymał w szczelinie blisko Groty, myśląc, że o nich nie wiem.
Z takimi myślami ruszyłam ciemnym korytarzem( w którym przecież mógł czaić się jakiś pedobear, jak nie rozważnie z jej strony -.-) w głąb tego dziwnego miejsca. Po drodze zgarnęłam jakąś książkę, bo kto wie, czy jeszcze kiedyś tu wrócę.
Szłam tak już trochę czasu, jednak nie wiem, ile dokładnie, bo patrząc na te wszystkie księgi straciłam poczucie czasu. Po drodze mijałam wiele mniejszych korytarzyków odchodzących od głównego, postanowiłam jednak nie ryzykować zgubieniem się, tylko cały czas iść przed siebie. Po jakimś czasie doszłam wreszcie do końca korytarza. To, co tam zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach - otóż przede mną znajdowała się ogromna sala, w której jedynym źródłem światła było okno zajmujące cały sufit. W powietrzu unosiły się pyłki kurzu, więc doskonale widać było promyki słońca wpadające do wewnątrz. Nie wspominając, że sala była wysoka na co najmniej dziesięć metrów. I - co mnie już nie zdziwiło - cała była w książkach.
Na środku stał średniej wielkości okrągły stół, na oko wykonany z marmuru. Na nim wyrzeźbione były jakieś dziwne znaki, których w ogóle nie rozumiałam.
- Widzę, że już się zadomowiłaś.



wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 11 - Święto Tęczy


Era 1000
Dokładnie 9 lat po śmierci 999 żywiołów
Aira
     Zawsze lubiłam opowieści. Opowieści przeczytane w odpowiednim wieku towarzyszą nam przez  całe życie. Jedną z tych opowieści jest legenda Święta Tęczy.
     To był ciepły wieczór. Youaslin opowiadała mi bajkę na dobranoc. Ponieważ poprosiłam o ciekawą opowieść, moja nimfa opowiedziała mi o bitwie rodów.
     Dawno temu żyły dwa arystokratyczne rody: Iris i Nomi. Były one wrogo nastawione wobec siebie. Pewnego razu najmłodsza córka z rodu Iris spotkała na spacerze najmłodszą córkę Nomi. Jeszcze nie wiedziały z kim miały do czynienia, więc postanowiły się zaprzyjaźnić. Jendak  postanowiły nie mówić o tym rodzicom. Pewnego ciepłego dnia Mirta (Iris) i Clare (/Kler/ Nomi) bawiły się razem przy rezydencji Iris. Ojciec Mirty zauważył dziewczynki bawiące się razem i wpadł w złość (był to bardzo nerwowy człowiek). Postanowił to rozegrać najprostszą możliwą drogą - kłamstwem. Gdy Mirta i Clare rozeszły się do domów, Juud (ojciec Mirty) poopowiadał Mircie najróżniejsze kłamstwa na temat tego jak bardzo ród Nomi skrzywdził ród Iris. Mirta straciła całe zaufanie do Clare i obraziła się na nią.
- I co dalej? Co dalej?! - prawie wykrzyczałam.
- Eh... Nie niecierpliw się tak! Już mówię. Tak więc, na czym to ja...? - zbita z tropu Youaslin spytała.
- Mirta obraziła się...
- Tak, tak, na Clare. Następnego dnia przypadkowo spotkały się na spacerze. Zamiast radosnej rozmowy nastąpiła krótka (jednostronna) wymiana zdań.
- Hej, Mirta.
- (cisza i przyśpieszenie kroku)
- Hej, wszystko dobrze?
- (odbiegnięcie z płaczem)
Clare wyczuła, że coś jest nie tak, ale nie chciała się narzucać, więc tylko czekała, aż wszystko będzie tak jak wcześniej. Jednak po dwóch tygodniach nie wytrzymała. Czekała na Mirtę w ogrodach. Gdy ta wyszła, ta wyskoczyła zza drzewa i pociągnęła za rękę.
- Co ty...? Jesteś okropna! - wykrzyczała Mirta.
- Najpierw włamujesz się do moich ogrodów, a potem porywasz!!! - kontynuowała oburzona Mirta, której wreszcie udało się uwolnić od uścisku dłoni Clare.
- Ale czemu? O co ci chodzi? - Clare była przy łzach.
- Wiem dobrze co zrobiliście mojemu rodowi!
Mirta uciekła, lecz nie zostawiła tak tego. O nie! Nie zostawi tak tego! Zemści się na niej!
Jak postanowiła, następnego dnia uczyniła. Wzięła różnokolorowe farby i gdy tylko Clare wyszła z domu, ta oblała ją nimi (kolorowa i dziecinna zemsta, ale czego się spodziewaliście, to w końcu dziecko:). Na tym jednak się nie skończyło, bo służąca Clare czyszcząc okna zauważyła przypadkowo 
tę sytuację. Jeszcze tego samego dnia złożyła skargę ojcu Clare. Ten z kolei, gdy tylko to usłyszał 
zerwał się i pobiegł do swojej córki.
- Musisz się odegrać! - prawie krzyknął.
- Co? Na kim? Za co? Skąd ty...?! - zszokowana Clare nie potrafiła wyrazić zdziwienia.
- Nie pytaj, tylko rób! Jutro twoja kolej. Odzyskasz swój honor.
- No dobrze...
Tak też się stało. Następnego dnia to Clare ''zmombardowała kolorem'' Mirtę.
Sytuacja ta powtarzała się praktycznie codziennie, więc dziewczynki zaczęły nosić przy sobie farby i gdy tylko się zobaczyły zaczynąła się bitwa na farby. Niestety nie tylko one na tym ucierpiały, czasem rozpoczynały walkę w miejscu publicznym, więc wszystko i wszyscy wokoło też byli w farbie. Ludzie postanowili coś z tym zrobić, więc zorganizowali ''sąd''. Polegał on na wysłuchaniu obu wersji krótkiej przyjaźni, bójek, ich przyczyn oraz skutków. Gdy ''sędzia'' wysłuchał wszystkiego, wyciągnął wnioski i stwierdził, że doszło do nieporozumienia. Oba rody poznały swoje werjsje i podzielili zdanie ''sędzi''. Głowy rodzin porozumiały się i przeprosiły. Od tamtego czasu osoby, które noszą nazwiska 
"Iris" i "Nomi" nie kłócą się, wręcz przeciwnie, historia wyryła na nich ostrożność i nieufność plotkom, więc są ze sobą bardzo zżytye.
I tak właśnie powstało Święto Tęczy. Wtedy wszystkich napotkanych oblewa się farbą.
- Fajna opowieść!
- Interesująca, nie fajna. Ale masz rację.
Wybiegłam z pokoju. Oczywiście domyślacie się po co.
- Buahahahahahaha!!! - krzyknęłam powracając do pokoju z farbami*.
- Nie! Nie zrobisz tego! Nie odwa... - nie dokończyła, bo oblałam ją pomarańczową farbą.
Tak jak przewidziałam pobiegła po farby by oblać mnie, ale ja byłam sprytniejsza. Wybiegłam z pokoju i schowałam się w stajni na dole, tak, że jak wróci już mnie nie będzie. Chytre co?
     Jednak nie wszystko poszło po mojej myśli, bo gdy tylko Youaslin zobaczyła, że mnie nie ma, pobiegła do stajni. Przechytrzyła mnie! Ale to nie wszystko - schowałam się za  Peg, więc ona też była tęczowa.
     Nazajutrz obie myłyśmy pegaza - ja grzywę, a Youaslin resztę.
- Dziś święto tęczy, więc nie rozumiem po co wczoraj mnie upaprałaś. - wreszcie odezwała się moja nimfa.
- Ech... No bo...
- Nie musisz się tłumazyć. - uśmiechnęła się.
Nagle rozległo się tajemnicze "PUK PUK" Zdziwiłam się, bo nikt nie mieszka w okolicy.
- Kto to? - spytałam Youaslin.
- Hmmm. - powiedziała tylko.
- Noooooo? Kto to? - pytałam zniecierpliwiona.
- A skąd mam to wiedzieć?
- No bo to raczej ktoś do ciebie.
- Ech... No dobra, sprawdzę kto to.
W otwartych przez Youaslin drzwiach stanęła nieznana mi dotąd istota. Była płci damskiej, wysoka, miała długie, błękitne włosy, elfickie uszy (czyli długie), piękne, zielononiebieskie oczy, błękitne usta i prostą, krótką, białą sukienkę. Była bardzo ładna.
- Oh, wejdź Liliano*. - powiedziała moja nimfa.
- Ekhm... Em... Dzień dobry... Proszę pani... - moje dziwne zachowanie usprawiedliwia to, że rzadko kiedy widzę ludzi (w tym wypadku elfa)
- Mów mi Liliano. - uśmiechnęła się.
- Eeeee... Tak Pani Liliano... Nigdy wcześniej pani nie widziałam...
- Tak. Za to ja i Youaslin czasem się... spotykamy, by omówić... pewne sprawy.
- Może napije się pani nikiru (wyciągu z liści nikirowca**)?
- Och, nie. Ja tylko chciałam powiedzieć twojej nimfie, że za trzy lata kończysz już dwanaście lat. To ważny wiek.
- Tak właściwie to jejenaście.
- Naprawdę? - rzuciła zdziwione spojrzenie w kierunku Youaslin. - I jesteś tego pewna? Że to ona?
- nie ma wątpliwości. - odpowiedziała stanowczo Youaslin.
- W każdym razie. Przyszłam tu też dlatedo, że jutro są twoje urodziny, a ja muszę już dziś wyruszyć. Z tego powodu prezent dam ci dzisiaj.
Dostałam od niej naszyjnik z zawieszką - kotkiem.
- Będzie ci o mnnie przypominał, ale nie martw się, kiedyś jeszcze się spotkamy.
- Dziękuję. - był bardzo ładny, a srebrna zawieszka - kotek przypominała Nyanę.
- Nie ma za co. Ja już muszę iść. Do zobaczenia.
- Do widzenia.
     Następnego dnia były moje urodziny. Rano obudziły mnie dziwne odgłosy. Tak! To musiało być to! Youaslin musiała piec mi tort!
- Mmmmmmm! Kocham torty! - mówiąc to weszłam do kuchni.
- Jak każdy. Ale nie zgadniesz z czego zrobiony!
- Hmmmm. Z pamelo?
- Nie.
- Z kakaowca?
- Nie.
- Hmmm. Z granatu?
- Nie.
- Mango? Grejpfrut? Papaja? Melon?
- Nie. Zresztą nie lubisz grejpfruta. - odpowiedziała zniecierpliwiona nimfa.
- Strzelałam.
- Podpowiedź: to...
- Czekaj, już wiem! Z ARBUZA!!! - wykrzyknęłam.
- No tak! Przecierz kochasz arbuzy!
- Wiem, ale nie wpadłam na to, że pójdziesz na łatwiznę.
Ale, to nie był taki sobie, zwykły tort. Różowa warstwa była zrobiona nie tylko z arbuza. Były tam też maliny i truskawki. Zieloną warstwę tworzyły zielone menytki (kolorowe cukierki zrobione ze słodkich owoców gruszki lub zielonego jabłka) i dziwny (ale przepyszny) zielony krem, a pestkami były sercowate kawałeszki czekolady. Za to na prezent od Youaslin dostałam wielkiego misia pluszowego, który był cały jasno kremowy, a jego szyję zdobiła apaszka. Był słodki i zajmował jedną czwartą mojego łóżka. Nyana za to dostała nową, białą obrożę z dzwoneczkiem. To był fantastyczny dzień!
     Leżąc na łóżku zastanawiałam się co mogły znaczyć słowa Liliany, że "dwunaste urodziny to bardzo ważny wiek". Tak rozmyślając zasnęłam.

_______________________________________________________________
*Farby to w Lyrianie substancja zabarwiona barwnikiem lub (czasem) magią
** Wygląda jak elf ale nim nie jest, 
***Nikirowiec to niespotykane na ziemi drzewo, z którego robi się wyciąg (nikir) - ziemską herbatę




Niebo w dzień Święta Tęczy


Ogrody rodu Iris

Zawieszka od Liliany









Liliana
(niezwykły) Tort arbuzowy
Miś od Youaslin