środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 13 - Kapitan Sean oraz historia pewnego naszyjnika

Aqua
11 rok ery 1000
Ostatnie dwa dni sezonu wiatru
______________________________________________________


 Opierałam ręce na burcie, a moje długie włosy rozwiewała morska bryza.
 Obok mnie na zachód słońca wpatrywał się wujek Sean. Miał zamyśloną twarz. Oczywiście, naprawdę nie był moim wujkiem. Nazywałam go tak, bo mu ufałam, jednemu z niewielu ludzi, jakich miałam okazję w ogóle spotkać.

Opowiem o tym.

  
Kapitan Sean i ja poznaliśmy się w porcie. Była późna noc. Reyna wtedy załatwiała jakieś nieczyste sprawy w mieście, a ja chciałam obejrzeć statki. Nie spodziewałam się, że zastanę człowieka. 
Zatem gdy poczułam na ramieniu ciężką łapę kapitana, wystraszyłam się, błyskawicznie odwróciłam i kopnęłam go w brzuch. Sean zachwiał się, zdziwiony, ale po chwili się uśmiechnął. Powiedział mi, że nieźle walczę. Zapytał, czy nie dołączyłabym do jego załogi. Pomyślałam wtedy, że Reyna nigdy nie przyjęłaby takiej propozycji od nieznajomego. Ale ja nie jestem nią. To była moja decyzja. I się zgodziłam. Ja oraz kapitan zaczęliśmy rozmawiać o statkach. Na początku byłam dumna z mojej wiedzy, ponieważ dużo czytałam o podróżach słynnych marynarzy i wiedziałam co nieco o konstrukcji statków. Jednak od kapitana Seana dowiedziałam się wielu innych rzeczy, o których nie pisano w żadnych księgach. Czułam zafascynowanie. To tylko potwierdzało, że moja decyzja była słuszna.
 A gdy Reyna zobaczyła mnie oraz kapitana siedzących na molo, machających nogami nad wodą i dyskutujących o budowie statków, zdębiała, co jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło. Ja, widząc jej reakcję, wybuchnęłam śmiechem. Zaś kapitan Sean z godnością podszedł do Reyny i zapytał ją, w jakich porach mogę się u niego uczyć. Nimfa w tej chwili doznała olśnienia, co się dzieje. Jej oczy błysnęły niebezpiecznie. Ale zachowała kamienną twarz i uzgodniła godzinę.
 Gdy wróciłyśmy do domu, wybuchnęła. Zrobiła mi godzinny wykład. Lepiej nie będę tego przytaczać. To zdecydowanie nie należy do moich lepszych wspomnień...
Następnego dnia poznałam całą załogę kapitana. Oczywiście na początku niektórzy żeglarze byli przeciwni, aby Sean dołączył mnie, początkującą, do nich, wytrawnych marynarzy. Jednak po dłuższym czasie nawet zdążyłam się z niektórymi zaznajomić. No i to by było na tyle. Rano wstawałam, ćwiczyłam sobie magię wody, potem studiowałam geografię oraz historię Lyriany, miałam obiad i trochę czasu wolnego. Następnie szermierka, którą naprawdę lubiłam, walka z Reyną na magię wody, którą zwykle przegrywałam (nie potrafię się zmieniać w wodę, bo nie jestem nimfą, więc nie oczekujcie ode mnie zbyt wiele!), i moja ulubiona część dnia - rejs statkiem razem z załogą Seana! Dopiero od niedawna kapitan pozwalał mi dowodzić, więc wykorzystywałam ten czas najlepiej, jak mogłam. Uwielbiałam te małe rejsy na morzu. Tylko wtedy nie było przy mnie Reyny (ale nie myślcie, że to z tego powodu tak bardzo lubię pływać statkiem). Niestety, mój czas kończył się po wzejściu na niebie pierwszej gwiazdy, a słońce już powoli zachodziło.
 Nasz statek gwałtownie się zakołysał. Fale były trochę zbyt wysokie, jak na mój gust. Oczywiście mogłabym się ich pozbyć moją mocą, ale Reyna surowo zakazała mi ujawnienia się nawet przed Seanem.
 - Napiąć bezan i grot! Ubezpieczyć achtersztag*! - krzyknęłam, aby słyszano mnie również na rufie.
Marynarze rzucili się do linek, aby rozłożyć żagle. 
 - Jesteś zbyt ostrożna. To nie jest nawet wstęp przed sztormem, Rękawiczko. - To przezwisko strasznie mnie irytowało, zwłaszcza, jak używał go wujek Sean. Nie nosiłam rękawiczki dla zabawy, ani ponieważ mi się podobała. Chciałam w ten sposób ukryć przed światem dowód mojej głupoty sprzed kilku lat... Nienawidziłam drwin. Mimo wszystko nie mogłam winić wujka, bo nigdy mu nie powiedziałam, co chowam pod rękawiczką, i nie powiem. To moja sprawa.
 Sean najwyraźniej zauważył moją złość (to nie tak, że nauka Reyny o zachowaniu kamiennej twarzy nie skutkowała. Po prostu kapitan znał mnie zbyt dobrze).
 - Nie obrażaj się. Przecież wiesz, że tylko żartujemy. W końcu nie znamy twojego prawdziwego imienia, więc nie wiemy, jak cię nazywać.
 Rzuciłam mu zabójcze (według mnie) spojrzenie. Kapitan zorientował się, że znów trafił w czuły punkt. Zamrugał oczami, ale potem, widząc mój morderczy wzrok, roześmiał się gromko.
 - Wiem, wiem... chciałabyś nam powiedzieć, ale ta nimfa ci nie pozwala, co? A my powiedzieliśmy ci swoje imiona. Czujesz z tego powodu wyrzuty sumienia?
 - Aż tak łatwo mnie rozszyfrować? - spytałam ze skwaszoną miną.
 - Też bym się tak czuł na twoim miejscu. Za to możesz chyba nam powiedzieć, ile masz lat?
 - Niedługo będę dorosła, za dwa sezony - skłamałam. Po prostu czułam, że zwykły człowiek nie mógłby się urodzić w tym samym dniu co Władczynie Żywiołów.
 - Kiedyś osiągało się dojrzałość dopiero w szesnastym roku życia - marudził kapitan. - Dzisiejsza młodzież jest zbyt poważna. Skoro już teraz jesteś taka wymądrzała, co dopiero będzie po dwunastce!
 Umilkł na chwilę, a potem znowu się odezwał:
 - Słońce już zaszło. Musimy przybić do brzegu przed zakończeniem twojego czasu, Rękawiczko. Spiesz się.
 Kiwnęłam głową i niechętnie zawołałam:
 - Zawracamy do portu!
 Ląd był niedaleko, toteż doskonale widziałam Reynę stojącą na brzegu, jak zawsze. 
 Niebo ciemniało, fale się nieco uspokoiły. Uśmiechnęłam się. To nie było takie złe zakończenie dnia. A w dodatku, za dwa dni miałam skończyć dwanaście lat. 
 Gdy dobiliśmy do brzegu, akurat pierwsza gwiazda zabłysła na niebie. Zeskoczyłam z trapu i podbiegłam do Reyny. Ona uśmiechnęła się lekko na mój widok, po czym podeszła do Seana. 
 - Aqua nie pojawi się na rejsach przez najbliższy tydzień. Nie wiadomo, kiedy będzie miała najbliższą okazję z wami płynąć.
 Wytrzeszczyłam oczy. Tymczasem Sean był trochę smutny, owszem, ale nie wydawał się zdziwiony, i jeszcze pokiwał głową na zgodę! A przynajmniej ja tak to widziałam. 
 - Żegnaj - powiedział mi "wujek". Reyna wykonała dłonią jakiś nieokreślony gest.
 - A-ale! - nim zdążyłam wydusić z siebie coś sensownego, poczułam mocne uderzenie w głowę. Straciłam czucie i opadłam w ciemność.


***

 Gdy się obudziłam, było mi strasznie niedobrze. Szybko wstałam, rąbnęłam się głową o miękki sufit i... zaraz, miękki sufit? To niemożliwe, żeby u mnie w pokoju strop był tak nisko, a w dodatku miękki. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, miało kształt prostokąta wielkości mojej sypialni, czyli dosyć małe. Jego granatowe ściany sprawiały wrażenie, jakby były z materiału... Aha! To był namiot! Tylko co ja w nim robiłam? Próbowałam wyjść, ale znów poczułam gwałtowne mdłości. Mój wzrok powędrował po namiocie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi pomóc. Stała tutaj jakaś mała, dziwna szafa, stolik, również w wersji mini oraz hamak, na którym spałam. Na stoliczku była szklanka z wodą. Nareszcie! Rzuciłam się na nią i dopiero po wypiciu zorientowałam się, że to mogła być jakaś trucizna. Z rezygnacją opadłam na hamak, szykując się na bolesną śmierć. Na szyi poczułam lekkie ukłucie. To był wisiorek z delfinem. Przynajmniej Fyary mi nie odebrano. Poczułam ulgę.

*Retrospekcja*
 Dziś były moje szóste urodziny. Ten dzień był wyjątkowy. Odkryłam, że jestem magiem wody! 
To wspaniałe! Dodatkowo Reyna powiedziała mi, że zostałam pobłogosławiona przez ostatnią Władczynię Wody, czyli mogę mieć moc lodu. Oczywiście nie tak potężną, jak u Żywiołu. Oprócz tego dostałam piękny prezent od Reyny. Łańcuszek z amuletem: małym, srebrnym delfinem. Od razu zapięłam go na szyi... i zauważyłam, że temperatura zawieszki była bardzo niska.
 - Czemu ten wisiorek jest taki zimny?
 - Ponieważ dostałaś prawdziwego delfina. Zmniejszonego, w stanie hibernacji i zamienionego w lód. W dodatku, to istota zmiennokształtna. Nie zostało ich wiele w Lyrianie.
 - Coo? Jak to?! I ja... ja go dostałam?
 - Owszem. Pochodzisz z bardzo starego rodu... Wiesz, że jego herbem jest biały wilk? Ten charakterystyczny gatunek zamieszkujący mroźne pustkowia.
 Rozszerzyłam oczy.
 - Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
 - To nieistotne. W każdym razie, ta istota jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Oczywiście, dobrowolnie. Dawno temu zawarła z twoim przodkiem pewien pakt... nie, to opowieść na inną chwilę. A teraz... wiesz, jak rodzą się istoty zmiennokształtne? Dwie dusze zwierzęcia za pomocą magii łączą się w jedną, z inteligencją na poziomie człowieka. Później mogą dołączać dusze innych zwierząt, ale osobowość zostaje ta sama. Twój wisiorek - wypowiedziała to słowo z pogardą - nazywa się Fyar. Jej początkowymi formami był delfin i biały wilk. Ma jeszcze parę innych dusz, jedną szczególną, ale nie chce ujawnić, czyją. Właśnie dzięki niej może wchodzić w stan hibernacji i posiada różne dziwaczne moce. 
 - To dlaczego się teraz nie odmieni?
 - Po śmierci właściciela musi czekać, aż dziedzic osiągnie pełnoletność, aby móc zmieniać formy.
 - Rozumiem.
 - Ale to nie wszystko. Fyar ma moc telepatii. A ta moc wpłynie również na ciebie. Im będziesz bliżej dwunastych urodzin, bardziej będziesz to odczuwała. A w końcu Fyar się uwolni.

- Widzę, że woda niezbyt pomogła na mdłości? - usłyszałam znajomy głos. Oczywiście, to Reyna stała przy wejściu.

 - Co ja tutaj robię?!
 - Uspokój się, wszystko ci powiem. Kapitan cię znokautował, bo go o to prosiłam. Następnie... hm... podróżowałyśmy trochę w inny sposób niż zazwyczaj, i to właśnie dlatego czujesz się niedobrze, oraz dlatego tak szybko znalazłyśmy się tuż przy Altanie.
 - Cooo? Przecież... Wczoraj...?
 - Uwierz mi, wolałabyś nie być przytomna podczas tej wyprawy. I tak, podróżowałyśmy przez całą noc, a dotarłyśmy dziś nad ranem.
 - Jak to możliwe? W najszybszym tempie podróżujemy dwa dni! Chcę wiedzieć!
 Reyna westchnęła.
 - Podróżowałyśmy rzeką. Przejęłam nad nią kontrolę. Płynęłyśmy z prędkością około 200 km na godzinę.
 Rozdziawiłam usta.
 - Ale musiałyśmy zasuwać! Czemu, czemu pozbawiłaś mnie tej przygody?! 
Reyna uderzyła dłonią o czoło.
 - Odczuwałaś skutki podróży nawet teraz, mimo że wtedy byłaś nieprzytomna! Pomyśl, jak byś się czuła w pełnej świadomości!
 Skrzywiłam się.
 - Warto by było. Nawet, jeśli miałabym się czuć gorzej niż przed chwilą.
 - Uważaj sobie, jak chcesz. A teraz poczekaj tu chwilę. Zaraz wrócę.
 Reyna zacisnęła usta i wyszła z namiotu, pozostawiając mnie samej sobie. 
 Po rozmowie z nią mdłości trochę ustąpiły. Czekałam chwilę, ale nie przychodziła. Postanowiłam zobaczyć, gdzie się znajduję. Odsunęłam lekko klapę namiotową i wyszłam. Zobaczyłam taki cudowny widok, że zamarłam w bezruchu. 
 Słońce wschodziło zza pagórków, delikatnie muskając moją skórę, nie drażniąc oczu. Wszędzie rosła zielona trawa, gdzieniegdzie polne kwiaty. Z niedaleka słyszałam plusk strumienia. Włosy rozwiewał mi lekki wiaterek ze wschodu, niosący zapach słońca i kwiatów. Za mną stało dosyć dużo namiotów, ale mój był trochę ciemniejszy i większy od reszty (nie, żebym się przechwalała). A jakieś dwieście metrów od obozu stała biała, lśniąca budowla. Dosyć mała i niepozorna. Widziałam ją tylko raz w życiu, ale wiedziałam, co to jest. 
 Altana.
 Wtedy była inna. Większa, bogatsza. Ale to dlatego, że każdy widział ją inaczej. Zmieniłam się, dlatego też wygląd Altany dopasował się do mnie. 
 Podbiegłam bliżej, najszybciej jak mogłam. Jakbym biegła do dawno nie widzianego przyjaciela. Niestety wiedziałam, że nie mogę tam wejść. 
 Tak, Altana bardzo się zmieniła. To dziwne, bo mimo że widziałam ją sześć lat temu, dokładnie zapamiętałam jej obraz. Teraz, porównując ją z teraźniejszą Altaną, widziałam sporo różnic. 
 Altana sprzed sześciu lat była wielką, białą budowlą w kształcie rombu, z wieloma kolumnami po bokach. Miała zdobienia we wszystkich kolorach, symbolizujące Żywioły.
 Teraz zmieniła się w niepozorną, okrągłą altankę z czterema kolumnami. Była biała i wykonana z marmuru. Z każdej strony świata miała schodki. Przede mną stały te prowadzące do Królestwa Wody. W środku Altany widziałam mały, biały stół. Poza nim nie było niczego. Miałam szaleńczą ochotę, aby tam wejść, ale...
 - Na razie ci nie wolno - za mną stała Reyna, trzymając w rękach jakieś niebieskie ubrania. 
 - Na razie? Co to znaczy? Przecież nie mogę tam wejść. Nigdy - powiedziałam z żalem.
 Reyna westchnęła i spuściła głowę.
 - Aquo, muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Chodź ze mną do namiotu.
 Odwróciła się. Powietrze za nią zafalowało, a ja nadal stałam, zastanawiając się, o co chodzi. Dopiero gdy Reyna była tuż przy namiocie, puściłam się pędem ku niej.
 Gdy weszłyśmy do środka, rzuciła materiały na moje łóżko (czyt. hamak). Spojrzała na mnie poważnie.
 - Jesteś Władczynią Żywiołu Wody.
 Zamrugałam oczami.
 Reyna nadal tu była.
 Uszczypnęłam się.
 Nic się nie zmieniło.
 - Przepraszam, możesz powtórzyć? - poprosiłam.
 - Jesteś Władczynią Wody.
 Przez chwilę się na nią gapiłam bezrozumnie.
 A potem wybuchnęłam szyderczym śmiechem.
 - Myślisz, że cie uwierzę? Serio?! Żyję sobie spokojnie te jedenaście lat, a potem ty wyskakujesz mi nagle z tekstem, że jestem Władczynią Wody?
 Reyna milczała.
 Upływały minuty.
 A ja zrozumiałam.
 - Nie. Ty nigdy nie żartujesz. Ale... ja nie mogę nią być!
 - Przecież sama wiesz. Twoja moc wody i lodu. Fyar. Myślisz, że to przez nią słyszysz myśli innych? Nie, to twój osobisty dar, telepatia. Czy nie czułaś więź z dziewczynkami, które spotkałaś kilka lat temu? To powinno było wzbudzić twoje podejrzenia.
 - Okłamałaś mnie! Tyle razy! Chcę chociaż wiedzieć, czy wymyśliłaś Fyar! Moją przyszłą przyjaciółkę! Jedyną przyjaciółkę - spojrzałam na Reynę spode łba.
 W oczach nimfy zauważyłam coś, czego dotąd nigdy u niej nie widziałam: wyrzuty sumienia.
 - Nie wymyśliłam jej. Prawie wszystko jest takie, jak powiedziałam.
 To prawie boleśnie kłuło mnie w uszy.
 - A co wymyśliłaś?
 Zaczęłam niespokojnie krążyć po namiocie. Reyna westchnęła.
- Między innymi śmierć twoich rodziców. Błogosławienie cię przez Władczynię Wody. Wpływ Fyar na na twoją moc... oraz parę nieistotnych szczegółów.
 Zmarszczyłam brwi.
 - I tak jestem na ciebie wściekła, ale...
 Raptownie się zatrzymałam.
 - To dlatego tutaj jesteśmy, prawda?! Bo jutro powinna być ceremonia zjednoczenia! Psiakrew, dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu? Musiałaś mnie okłamywać, co?!
 - Ponieważ tak było bezpieczniej. Gdybyś się dowiedziała, że masz moc zdolną władać światem zbyt wcześnie, stałabyś się nieprzewidywalna. Czytałaś przecież o jednej Władczyni Ognia, która postanowiła podbić inne królestwa, prawda?
 - Tak - przypomniałam sobie - spaliła dużą część dżungli na terenie Królestwa Ziemi. Teraz jest tam pustynia Clayro.
 - Ale bywały jeszcze gorsze rzeczy. Zrozum, od ciebie zależą losy świata! A przynajmniej jego części. Królestwem Ziemi zajmuje się Gaja, a Powietrza Aira, oczywiście.
 Spoważniałam.
 - Jeśli Gaja i Aira są Żywiołami tak, jak ja... gdzie się podziewa Władczyni Ognia?
 Zanim Reyna zdążyła odpowiedzieć, klapa się gwałtownie rozsunęła.
 Do namiotu wskoczyła Gaja! Nie zastanawiałam się nawet nad tym, jak ją rozpoznałam, mimo tego, że widziałam ją tylko raz, prawie sześć lat temu.
 - Że co?! Ty też?! - krzyknęła.
 W jej oczach widziałam szok i niedowierzanie. Miała je lekko zaczerwienione, zapewne po płaczu. Pomyślałam, że musiała się niedawno dowiedzieć, kim jest. Trochę jej współczułam, bo ja umiałam się szybko przystosowywać do nowej sytuacji. Ona najwyraźniej nie.
 Reyna lekko zmrużyła oczy.
 - Podsłuchiwałaś?
 Gaja nerwowo przestąpiła z nogi na nogę.
 - To nie jest teraz istotne. 
 Niespodziewanie chwyciła mnie za ręce i oznajmiła, że koniecznie musimy znaleźć Airę. Nim zdążyła dokończyć zdanie, puff...
 Namiot zawalił nam się na głowy. Gdzieś z tyłu namiotu dobiegł nas pisk. Zdążyłyśmy się przecisnąć przez wejście na czas. Na zewnątrz ujrzałyśmy, oczywiście, Airę! Ją akurat można było rozpoznać po wyjątkowej niezdarności. Przypomniało mi się, jak wpadła na Gaję, a teraz leżała owinięta w granatowy materiał mojego tymczasowego schronienia. Uśmiechnęłam się lekko.  Dziewczyny nic się nie zmieniły. 
 A ja? Może nie było tego widać, bo się nikomu nie zwierzam z moich uczuć, ale bardzo.
 Przypomniałam sobie wcale nie takie dawne zdarzenie.
 Zacisnęłam prawą dłoń. Uśmiech natychmiast spełzł mi z twarzy. Zrobiłam moją słynną kamienną minę. Nie chciałam, aby Reyna domyśliła się, o czym wspominam.
 - No, sama się znalazła - skomentowała Gaja, przerywając moje rozmyślania.
Reyna pomogła Airze wyplątać się z linek i wstać.
 - P-przepraszam - wyjąkała dziewczyna.
 - Poradzimy sobie - stwierdziła Reyna. - Możecie już iść, dziewczynki. Ja i Aqua mamy ważne sprawy do obmówienia. 
  Gaja przytaknęła. Dziewczyny pożegnały się ze mną i odeszły w stronę Altany. 
 Odwróciłam się w stronę nimfy.
 - Nie miałam nawet jednej chwili na przywitanie się z nimi. A tak dawno ich nie widziałam!
 Reyna zmierzyła mnie wzrokiem.
 - Na to będzie czas jutro, na ceremonii. A co do Władczyni Ognia... nikt nie wie, gdzie ona się znajduje. Jeśli nie będzie jej na ceremonii, Królestwo Ognia może się odłączyć od Lyriany. Mogą powstać bunty i zamieszki. A ty będziesz usiłowała im zapobiec.
 Zrobiłam wielkie oczy.
 - Ale...
 - Przez te wszystkie lata wpajałam ci niezbędne umiejętności do bycia godnym władcą. Teraz sama będziesz musiała się nauczyć, jak z nich korzystać.
 - Wciąż jestem słaba. Nawet jako mag.
 - Myślisz tak dlatego, ponieważ nigdy nie widziałaś czarów innego ludzkiego maga. A to, że w większości walk ze mną przegrywałaś, nie powinno cię dziwić. Jeśli chodzi o magię, nimfa przy uzdolnionym magu jest jak słoń przy mrówce - zaprzeczyła Reyna.
 - Chyba lubisz się przechwalać - uśmiechnęłam się do mojej opiekunki.
 A Reyna po raz drugi tego dnia zupełnie mnie zaskoczyła.
 - Jestem dumna z ciebie. Będziesz wspaniałą Władczynią Wody - rzekła i mnie uściskała. Po raz pierwszy oraz pewnie ostatni.
 Mając takie wsparcie, niezależnie od tego, co przyniesie jutro, poradzę sobie. 
 W tym właśnie optymistycznym nastroju zjadłam późne śniadanie. Potem wybrałam się na przechadzkę, ale nie mogłam nigdzie znaleźć Airy ani Gai. Jakby się zapadły pod ziemię. Mój entuzjazm znacznie zmalał. Całe szczęście znalazłam strumień. Poćwiczyłam magię wody, powędrowałam korytem rzeczki i wróciłam do namiotu. Byłam znudzona oraz trochę zmęczona, więc postanowiłam uciąć sobie przedpołudniową drzemkę, bo rzadko miałam taką okazję. Jednak na drodze do spania stanęły mi jakieś szaty, które wcześniej na hamaku umieściła Reyna. Gdyby położył tu je ktoś inny, prawdopodobnie zwyczajnie zrzuciłabym je na ziemię, jednakże w przypadku nimfy sytuacja była zupełnie inna. Niewykluczone, że owe wdzianka były jakimś starożytnym artefaktem, bądź czymś podobnym. Dlatego bardzo ostrożnie uniosłam cosie do góry, chcąc im się dokładniej przyjrzeć.
 Były to: sukienka koloru morza z falbanami na dole, które kojarzyły mi się z falami i srebrnym brokatem na górze, który kojarzył mi się z morską pianą, oraz czarny płaszcz. Słowem: cudo. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się na ubrania.
 - Podoba ci się? To twoja sukienka oraz płaszcz na jutrzejszą ceremonię - usłyszałam głos Reyny. Przyglądała mi się uważnie zza kotary zasłaniającej wejście namiotu. 
 - Cooooo? Jest... moja?
 - Nie cieszysz się?
Zamrugałam oczami. Gdy w pełni dotarło do mnie to, co powiedziała, uśmiechnęłam się szeroko.
 - Jasne, że się cieszę! Przecież nareszcie mogę włożyć sukienkę, jak normalna dziewczyna! - krzyknęłam z radością.
 Reyna zrobiła trochę zdziwioną minę, ale się nie odezwała. 
 Przestałam się cieszyć, gdy nastąpił problem z przymierzeniem ubrania. 
 - Jak niby te "normalne dziewczyny" mogą to codziennie wkładać? - zdziwiłam się.
 - Nie narzekaj. To właśnie dlatego nie zgadzałam się, żebyś ubierała sukienki. Są strasznie uciążliwe. Co innego moje szaty - Reyna pogładziła biały materiał dłonią. Ja uśmiechnęłam się krzywo.
 - Pomogę ci - zdecydowała nimfa, kiedy byłam już kompletnie zmęczona i zirytowana. 
 - Trochę późno masz na to ochotę.
 - Lepiej późno niż wcale.
Naprawdę, coś było dzisiaj nie tak z Reyną. Jakaś podejrzanie wesoła.
 - Z czego się tak cieszysz? Z jutrzejszej ceremonii?
 - Nie - powiedziała nimfa trochę dziwnym głosem, zapinając mi gorset z tyłu sukni. 
 - W takim razie o co chodzi?
 Reyna odezwała się po krótkim milczeniu:
 - Po ceremonii będziesz musiała zamieszkać gdzie indziej. Tam, gdzie twoje poprzednie wcielenia.
 Nadal nie mogłam się przyzwyczaić, że kiedykolwiek miałam jakieś wcielenia. Dziwnie było to słyszeć. Ale ja to byłam ja, nie kolejne głupie wcielenie! Czemu zawsze musiałam robić to, co mi kazano?
 - Nie chcę!
 - Musisz.
 - Dlaczego?
 - Bo taka jest tradycja - oznajmiła opiekunka, poprawiając mi ramiączko. - Ludzie trzymają się tradycji. A poza tym w nowym domu będzie wszystko, czego ci będzie trzeba.
 - Wiem, wiem - mruknęłam, oglądając się w lustrze. Muszę przyznać, że wyglądałam całkiem nieźle. - W tym miejscu jest duże skupisko energii magicznej, które może pomóc mi zregenerować siły, skoncentrować się, ble, ble, ble, ogólnie tam jestem niepokonana, dlatego będę bezpieczniejsza.
 - Dokładnie.
 Nimfa pomogła zapiąć mi płaszcz. Naciągnęłam sobie na twarz kaptur. Moja twarz była skryta w cieniu. Korzystając z okazji, że Reyna mnie nie widzi, uśmiechnęłam się złowieszczo. Wiem, to było dziecinne, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
 - Teraz musisz nauczyć się również opanowania twojej magii umysłu.
 - Dlaczego ty mi w tym nie pomożesz?
 - Bo nie mam bladego pojęcia o tym typie magii.
 - To skąd wiedziałaś, że ją mam? - byłam trochę zdezorientowana. Ściągnęłam kaptur, bo zrobiło mi się gorąco.
 - Domyślałam się, od kiedy po raz pierwszy czytałaś mi w myślach. Około trzy lata temu.
 - Aha... - pomyślałam, że mogłabym spróbować wysłać jakąś myśl Reynie. Dobrze byłoby znać ograniczenia swojej mocy.
 Z całych sił skoncentrowałam się na nimfie. Miałam wrażenie, że jednocześnie znajduję się w moim ciele oraz w umyśle Reyny. Byłam świadoma świata wokół mnie, ale też słyszałam wszystkie myśli mojej opiekunki. Trochę się przestraszyłam, jednakże podobał mi się ten stan. 
 Reyno - wyszeptałam w myślach - odpowiedz, jeśli mnie słyszysz.
 Poczułam mieszankę zdziwienia, zakłopotania i złości. 
 Nie wchodź więcej do mojego mózgu, Aquo. Nie życzę sobie tego.
 Natychmiast wróciłam do swojego ciała.
 - Przepraszam, ale na kim mam ćwiczyć?
 - Doskonal swą magię na zwierzętach.
 Wzruszyłam ramionami.
 - Mogę już to zdjąć?
 - Oczywiście.

 Jakoś uporałam się ze zdjęciem sukienki. Potem Reyna kazała mi medytować na uspokojenie, chociaż nie widziałam w tym sensu, bo przecież byłam zupełnie spokojna. 
 W każdym razie położyłam się na trawie niedaleko Altany i medytowałam aż do zachodu słońca (właściwie to większość czasu spałam). Próbowałam ćwiczyć telepatię, ale wcale nie wychodziła mi lepiej. W końcu, zmęczona, położyłam się do łóżka. 
 Cokolwiek zdarzy się jutro, poradzę sobie z tym - chociażby dla Reyny i wujka Seana.


_____________________________________________

Soundtrack, którego słuchałam, pisząc rozdział ^^
Wspaniały :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz